czwartek, 22 grudnia 2011

Obrączki kupione, choinka ubrana, śnieg spadnięty.

We wtorek po południu pojechaliśmy odebrać nasze obrączki;)

Są piękne. Zdjęcia niestety nie będzie, bo są u Nazeczonego, a fotkę z netu podobnych juz umieszczałam i wygląd zresztą tez opisywalam.

Ja oczywiście byłam mega podjarana tymi obrączkami. Potem jak pojechaliśmy do J jeszcze ogladałam i przymierzałam...i co??...po kilku założeniach stwierdziła, ze moja jest chyba jednak za mała. Zaczęłam się więc denerwować i co 5 minut ją oglądać, by nabrać pewności. Obrączka nie jest za mała, łatwo ją załozyć, ale zdjąć przez kostkę trudniej. W tym momencie zauwazyłam na twarzy J lekkie poirytowanie, potem wkurzenie. No ale skoro miałam wątpliwości to przymierzałam i przymierzałam. Marudziłam, ze chyba za mała. Wydawało mi się, ze jest mniejsza niz pierścionek zaręczynowy. W końcu J wstał, wziął suwmiarkę i zmierzył pierścionek a potem obrączkę...i okazało się, ze są takiej samej dokładnie wielkości. Odetchnęłam z ulgą;)

Do wczoraj, bo wczoraj J przywiózł obrączki do mnie by pokazać moim rodzicom i moja mama tez stwierdziła, ze za ciasno wchodzi. Ale wczoraj juz sie tym tak nie przejmowałam. Popatrzyliśmy jeszcze z J jaka ciasna i jak wchodzi jego obrączka i moja i stwierdziliśmy, ze tak samo. I tyle.

Teraz obrączka jest dobra, a jak kiedyś będzie za mała to wtedy będę się martwić. Do takiego doszłam wniosku.

Najwazniejsze, ze mamy piękne obrączki;)

I jak tak ją zakładałam to fajnie wygląda na palcu, jakoś tak fajnie mieć na palcu obrączkę;)

No a wczoraj jak wróciłam z treningu to rodzice ubierali juz choinkę. Ucieszyłam się, bo ja juz nie bardzo lubię to robić. Jak byłyśmy małe z siostrą to było istne szaleństwo, szał, radość i mega frajda. Ale tearz juz mi się nie chce. No więc Święta u nas w domku zawitały. Dziś bierzemy się za pichcenie (i jeszcze ostatnie malutkie porządki). I juz nie mogę doczekać się Wigilii i Świąt. Nawet tak troszkę Świąteczną atmosferę czuję i podniecenie (wcześniej nie za bardzo to czułam przez pracę i pogrzeb w rodzinie).
Na dodatek wczoraj u nas spadł śnieg. Co prawda nie za dużo, ale zawsze troszkę. Jest lekki mrozik więc fajnie. Nie jest za zimno, a śnieg się moze do Świąt utrzyma. Moze jeszcze troszkę go dopada??
Nie mogę się juz doczekać jak dam J prezent i jak zareaguje, czy Mu się spodoba??? I w ogóle czy spodobają się inne prezenty. No nie mogę doczekac się juz tych Świąt;)

Muszę jeszcze sprawdzić czy mamy i ile paperu pakowego i torebek na prezenty i ewentualnie dokupić. No i wymyśleć jak zapakować huśtawkę dla chrzesnicy, bo dużych gabarytów.

I można Świętować.


Nie wiem czy napiszę coś jeszcze przed Świętami więc jeśli nie to;)
Życzę Wam wszystkim zdrowych, wesołych, szczęśliwych Świąt
Spędzonych wśród najbliższych w radosnej atmosferze
Wspaniałych prezentów i radości na twarzach bliskich z tego co Wyście im sprawili;)


Buźki;)

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Przedświąteczne Listy do M.

W sobotę wreszcie wybraliśmy się do kina na "Listy do M". Chciałam to obejrzeć od samego początku jak weszło na ekrany. Głównie zachęcili mnie fajni aktorzy- przede wszystkim Maciej Stuhr, Karolak, Gąsiorowska, Adamczy i Agnieszka Dygant. Ze względu na aktorów i po obejrzeniu reklam zapowiadała się świetna komedia, następny polski hit, że boki zrywać. Na dodatek moja kolezanka była na tym ze swoim narzeczonym i mówiła, ze świetny film i jej narzeczonemu tez się podobał. No cóz....wątpię, by T był zachwycony tym filmem. J-NIE BYŁ. Bałam się, ze będzie chciał od kasjerki zwrotu pieniędzy za bilet;))) A mi film się w miarę podobał. Nie rzucił mnie niestety na kolana, ale mozna obejrzeć. Tylko, ze nie nazwałabym go komedią. Wszystkie śmieszne sytuacje pokazane są w reklamie-poza tym nic śmiesznego tam się nie dzieje. A ja spłakałam się jak bóbr. Pół filmu przepłakałam, dziewczyna obok mnie tez. J patrzył na mnie z politowaniem. Potem sę śmiał, ze tylko czekał kiedy zacznę płakać. Nie wiem czy innym facetom film tak się nie podobał jak J. Az szkoda mi było J, ze Go zaciągnęłam na ten film. Zwłaszcza, ze chcieliśmy tez obejrzeć "80 milionów" , ale ja najpierw chciałam to. Zdecydowanie na "Listy..."lepiej sie wybrać z kolezanką. Babski film. Najbardziej poruszyła mnie historia Małgorzaty, a najgłupszy dla mnie był wątek Dygant i Adamczyka. I ogólnie film płasko i infantylnie traktuje sprawy powazne. Tak więc sympatyczny, ale bez rewelacji.

Wcześniej przeszliśmy sie po centrum handlowym w poszukiwaniu kreacji na Sylwestra dla Goni. Niestety upatrzonej przez mnie sukienki nie było. ale kupiłam inną. J średnio ona się podoba, a dla mnie fajna. Poza tym nie miałabym czasu łazić juz po sklepach, a ze nie była droga to wzięłam.

Po filmie poszliśmy na sushi-smk rewelacja, ale cenowa masakra.

A rano byłam u fryzjera. Nie jest źle, ale bywało lepiej. Ale i tak jak chodzę tak wcześnie do pracy to włosów nie układam tylko związuję więc generalnie zadnej róznicy nie widać. Na Święta sobie moze ułozę. Choc i tak J woli jak mam związane.

I w sobotę i w niedzielę byłam twórcą obiadków. W sobotę mielaki, wczoraj-kurczę pieczone. Wszystkim smakowało. J oczywiście tez. Bardzo się ciesze jak coś co ugotuję Mu smakuje;)

Wczoraj tez podgoniłam w końcu ze sprzątaniem przed Świętami. Ale jeszcze trochę jest do roboty.

W czwartek bierzemy się za pieczenie mięsek na Święta, a w piątek ciast. Zainspirowana kilkoma wpisami na blogach może wezmę się za pieczenie pierników dzisiaj??? Zobaczę jak mi się będzie chciało po treningu. W sobotę przygotowywanie oczywiście Wigilii i robienie sałatek. Oczywiście najbardziej przed Świętami lubię pichcenie;)

Jutro mamy smutne wydarzenie. Nie pisałam jeszcze o tym na blogu i raczej nie będę się rozpisywać, ale mamy pogrzeb cioci. Az nie chce mi się o nim mysleć.

Jutro tez jeśli zdąrzymy wybieramy się do tego złotnika po obrączki.
A_normalna dzięki za rady w związku z obrączkami;)

I byle do Świąt dziewczyny

Wszystkiego najlepszego.

czwartek, 15 grudnia 2011

Prezent Gwiazdkowy dla Narzeczonego-cz. 2-kupiony

Udało mi się dziś kupić spinki do mankietów na prezent Gwiazdkowy dla Narzeczonego;)
Wczoraj trudno było mi się zdecydować, ale dziś po "przespaniu się" z tematem, po obejrzeniu jeszcze w necie zdjęć facetów jak zapinają spinki, po ponownym odwiedzeniu jubilerów- wybrałam.
Są proste, tak jak chciałam i eleganckie. Prostokątne z paseczkiem wygrawerowanym w rogu.
Na zdjęciach kiepsko widać, bo ciemno w pokoju, a lepszych zdjęć narazie nie dam rady zrobić, bo jak wychodzę do pracy jest ciemno i jak wracam też więc taki ogląd musi tym czasem wystarczyć. Spinki bardzo mi się podobają i jestem zadowolona, że je kupiłam. Kupiłam jeszcze baryłki z czekolady, które J bardzo lubi i aniołka z marcepanem, za którym przepada. Tak więc prezenty zakupione;)
Śliczne są te spinki;) Jestem happy;)

Prezent Gwiazdkowy dla Narzeczonego

Miałam się pochwalić prezentem zakupionym dla J. Niestety nie jest to takie łatwe. Wczoraj po siłce byłyśmy z kolezanką w galerii handlowej i widziałam kilka fajnych modeli i nie mogę się po prostu zdecydować.


Modeli-czego?-spinek do mankietów.


Taki oto wymyśliłam prezent na Gwiazdkę dla Narzeczonego. Chciałabym mu po prostu kupić coś wyjątkowego i eleganckiego, nie taki zwyczajny prezent jak zwykle jakąś tam koszulkę czy bluzę, tylko coś takiego wyjątkowego. Myślałam tez co prawda o plecaku, bo kiedyś w wakacje mówił, ze musi sobie nowy kupić, ale to moze ewentualnie jeśli juz naprawdę nie będę się mogła na zadne spinki zdecydować.


J chce do ślubu mieć koszulę ze spinkami. A jeśli to co wybiorę się jemu nie spodoba??? W sumie załozy je pewnie tylko raz-na ślub więc moze lepiej zeby sam je wybrał. Ale jeśli będzie chciał inne to zawsze sobie moze kupić drugą parę. Elegancki męzczyzna powinien mieć spinki do mankietów i juz wcześniej myślałam o takim prezencie. I właśnie taki bardziej elegancki prezent chcę Mu sprawić. Z drugiej strony kolezanka powiedziała, ze przecież wiem jaki ma gust i co mu się podoba. To prawda i wiem co by mu się spodobało, tylko wybrałam najpierw 4 teraz juz zostały 2 modele i nie wiem na jakie się zdecydować. J wybrałby na pewno po 5 sekundach. A ja nie mogę się zdecydowac na jedne. Najlepsze byłoby połaczenie obu:


1. Spinki z rodowanego srebra w kształcie takiego bardziej romba. Są nowoczesne przez to rodowanie i proste. Bardzo fajne, ale wydaja mi się takie za proste.


2. Spinki z błyszczącego srebra, po przekątnej wygrawerowany prosty, cienki pasek. Te wyglądaja bardziej okazale. Tez pewnie przez to, ze sa grubsze od tych pierwszych.


Ale ja po oglądnięciu iluś tam rodzajów wymyśliłam, ze najlepsze były by w kształcei romba, ale błyszcące i z takim wygrawerowanym paseczkiem.


Trudno to sobie wyobrazic z opisu, a w necie nie znalazłam podobnych zdjęć.


Jest tez kilka fajnych modeli w necie, ale po pierwsze wolę tego ne kupowac przez internet, tylko na zywo zobaczyc i dotknąć. Po drugie są fajne modele, ale takich węzszych spinek, o szerokości ok 1 cm, a po oglądnięciu na zywo i rozmowie ze sprzedawcą wymysliłam, ze dla J bardziej pasują szersze.


Na dodatek, jakby mojego niezdecydowania było mało, to żeby zobaczyc jak takie spinki wyglądają z koszulą pooglądałam sobie kilka zdjęć ślubnych facetów z przygotowań i spodobały mi sie spinki kwadratowe. Ale z takich w sklepie fajnych nie było.


Dziś więc jeszcze raz zajrzę do tej galerii i odwiedzę jeszcze inne sklepy w poszukiwaniu spinek, które od pierwszego wejrzenia bez wątpliwoście będę mogła kupić.
Jak kupię-pokażę;)


A jak z Waszymi prezentami?


W sobotę idę do fryzjera. Późno coś mi się przypomniało i nie miałam w sumie kiedy zadzwonić więc niestety nie idę do mojej fryzjerki i to na dodatek na 8 rano. Przynajmniej wcześnie zacznę dzień;)
W sobotę tez planujemy w końcu iść na "Listy do M", ponoć rewelacja. Przejdziemy sie też po centrum handlowym w poszukiwaniu kreacji na Sylwka dla mnie, bo sukienka którą sobie upatrzyłam w moim rozmiarze w sklepach nie istnieje-cały nakład esek wykupili chyba we wszystkich reservedach, w których byłam. Muszę więc inną kreację wymyśleć.
No i cały czas sprzątanie przedświąteczne.

Dopisek:
Obrączki juz są do odebrania i w przyszłym tygodniu po nie jedziemy;))))))))))

wtorek, 13 grudnia 2011

Gotujemy

Już pisałam, że oboje z J lubimy gotować. J lubi dobre jedzonko, to łakomczuszek, zresztą ja też, choć bardziej na słodycze. W ten weekend daliśmy popis naszych umiejętności kulinarnych.

W sobotę jak J do mnie przyjechał od razu napomykał, że nakolację zjadłby coś dobrego i coś innego niż kanapki. Przed kolacją poszliśmy więc do lidla w poszukiwaniu kulinarnych natchnień. Najpierw J wypatrzył krewetki olbrzymie, ale ja nie za bardzo miałam akurat chęć na owoce morza. Po wycieczce po sklepie w końcu wymyśliliśmy faszerowane bakłażany. Zakupiliśmy warzywo, mięso mielone i ser gorgonzolę oraz świeżutki chlebek fitness. Ja smażyłam mięsko, a Narzeczony zajął sę chlebkiem i bakłażanami. Chlebek ugrilowaliśmy. Bakłażany posolono, by straciły swą goryczkę. Potem J je smażył, ale następnym razem też wrzucimy na grila żeby danie nie zawierało tyle tłuszczu (bakłażany wchłaniają bardzo tłuszcz). Potem na kromeczkach chleba układaliśmy mięsko mielone, plaster bakłażana i plaster sera. Do pieca na chwilę i wyszło super przenajpyszniejsze danie. Nawet mojemu tatusiowi smakowało, choć on w ogóle nie jada sera. Mówię Wam pycha.

W niedzielę oglądaliśmy na kuchni.tv program o makaronach, no i zachciało nam się makaronu. Znów nawiedziliśmy lidl, kupiliśmy tarty serek żółty light, bo resztę rzeczy do dania mieliśmy. A była to bardzo prosta potrawa, a jakże pyszna. Razowe penne (pyszne już same w sobie), do tego podsmażona szyneczka z pomidorkiem i pomidorkami w zalewie, z cebulką, czarnymi oliwkami, czosnkiem i świeżą bazylią. Do tego żółty ser. Po tym programie tego właśnie było nam trzeba. Stwierdziłam, że jak będę jeść takie kolacje to przy J "się rozbędę".

Z popisów kulinarnych w niedzielę do obiadu zrobiłam jeszcze surówkę własnego pomysłu, zainspirowaną przystawką jaką podawano nam w HanaSuhi -mieszanka sałat, do tego marchewka pokrojona w bardzo cieniutkie słupki, bardzo cieniutkie, ogórek cieniutko poplasterkowany za pomocą obieraczki do warzyw i do tego uprażony sezam i sos sojowy rozcieńczony z wodą. Moja mama bardzo lubią tą surówkę, a że ona jada bardzo mało warzyw to jak jej się zachciało zjeść coś takiego to zrobiłam. W zeszłym tygodniu też była ta surówka do obiadu i szwagrowi też bardzo smakowała.
A w tygodniu w pracy to czasu mało nawet żeby zjeść tak więc w ten weekend naprawdę poszaleliśmy

Poza tym w niedzielę kupiłam prezenty dla rodziców na Gwiazdkę: dla taty sweter i dla mamy też sweterek. Mam nadzieję, że im się spodobają. Dla siostry i szwagra mam zestawy kosmetyków Adidas, a dla chrześnicy huśtawkę. Pozostaje mi więc już tylko prezent dla J. Mam nadzieję, że jutro po siłowni kupię. Po słiłce idziemy z koleżanką uzupełnić akumulatorki i coś zjeść, a potem do centrum handlowego.

W pracy tyle roboty, że wczoraj miałam iść na trening, ale już nie miałam sił.
Trzeba jeszcze kończyć porządki przedświąteczne (bleee) i byle do Świąt.

Dobrze, że jest tak ciepło, bo teraz wychodzę do pracy po 6 i na szczęście nie muszę ubierać się w tonę odzieży. Bardzo nie lubię jak w taki zaspany jeszcze poranek na dworze wita mnie mróz.

Pozdr wszystkich 3majcie się ciepło i szykujcie do świętowania.

czwartek, 8 grudnia 2011

Grudniowo

Coraz większymi krokami zblizają się Święta. Czas pomysleć o przedświątecznych przygotowaniach, sprzątaniu, myciu okien, trzepaniu dywanów, szorowaniu kafli, układaniu, wyrzucaniu, itp itd. Zawsze cieszyło mnie to, ale w tym roku na myśl o sprzątaniu mam mega wielkiego lenia;) Fajniejsza częścia tych przygotowań jest zakup prezentów. Wczoraj byliśmy w realu, gdzie ja zakupiłam dla siostry i szwagra zestawy kosmetyków, a J kupił dla mamy srebrna bransoletkę i słodycze. W niedzielę planuję kupić prezenty dla rodziców-dla taty sweter, a dla mamy tez coś z ciuszków. Za prezentem dla J będę się rozglądać w przyszłym tygodniu, bo wtedy J pracuje na popołudnie więc będe miała więcej czasu. Wiem juz co Mu kupię, ale jeszcze muszę pochodzić i wybrać konkretne to coś. Jak kupię to Wam zaprezentuję, a narazie to tajemnica;)

Ja czuję, ze zblizają się Święta Bozego Narodzenia równiez w pracy. W grudniu mamy mega duzo roboty. Nadgodziny mile widziane. Teraz i tak nie jest tak źle. Najgorzej wspominam rok 2007 i 2008-albo siedziałam do nocy (naprawdę do nocy) w pracy, albo pracę zabieraałam do domu i do 3 w nocy siedziałam, a do pracy na 7. To była mega masakra. W domu przed Świętami nic, nic kompletnie nie pomagałam. Od 2009 r. jest lepiej. Ale w tym roku tez nadgodzinki biorę, tylko, ze nie muszę az tyle i sobie po prostu wczesniej do pracy przychodzę-na 6.30. Plusem tego jest to, ze nadgodziny płatne więc akurat na świąteczne prezenciki się zarobi;) Ale bardzo lubię taką zapracowana atmosfere w pracy, właśnie ona tez mówi, ze ida Święta;)

Poza tym w przyszłym roku tez szykuja się wydatki-bo 21 stycznia jesteśmy zaproszeni na wesele-nad morzem w Darłowie. Tak więc i prezent i podróz, nocleg, pobyt-będą koszty. Szkoda, ze wesele zima, bo mozna by je z wakacjami pogodzić, ale tak wyszło. To juz nasze drugie wesele tam i drugie zimą. Oba planowane były na lato, ale z przyczyn losowych przekładane na zimę. Tamto wesele, 3 lata temu-to był nasz wspólny wyjazd. Jechaliśmy z połową mojej rodziny, której J przeciez za dobrze nie znał, a właściwie prawie wcale. Ale było fajnie. Pierwszy raz byłam nad morzem zimą. Ale tez jest pięknie. My w ogóle kochamy morze. A ja uwazam, ze polskie jest najpiękniejsze. Mimo, ze bez zaciskania zębów trudno się w nim kąpać to ani Morze Czerwone, ani inne nie podobaja mi się tak bardzo. To nie jest to samo lezeć na plazy za granicą, a co innego u nas, we Władku, Mielnie czy Karwi. Nie powiem-jest pięknie, ale to nie ma to to jak nasze morze;) Niestety przed wakacjami w Polsce skutecznie odstrasza pogoda i ceny. Zaczęliśmy z J jeździć za granice jak okazało się, ze za taki wyjazd zapłacimy tyle co wydaliśmy w Polsce. Na dodatek-z opcją All Inclusive-a we Włądku nasze All to były pasztety i puszki z Biedronki;) dawniej częściej tez jeździliśmy nad morze, bo J ma rodzinę na MAzurach i jak ja odwiedzaliśmy to zawsze robiliśmy wypad nad Bałtyk. Ale od zeszłego roku tam nie byliśmy ze względów oszczędnościowych-na wesele. Tak więc mam nadzieję, ze tym razem zimą nad morzem tez będziemy się dobrze bawić.

Co do podrózy poślubnej to mam pewne obawy co do tego hotelu, co wybraliśmy. Ale mam nadzieję, ze okazą się bezpodstawne. Podpisać uwmoy i wpłacic zaliczki jechali chłopaki. Dzień wcześniej z J wypisaliśmy sobie pytania dotyczące wyjazdu i hotelu. Po powrocie J zrelacjonował co kobitka w biurze powiedziała i jakoś tak nie do końca teraz jestem przekonana. Ale juz po ptokach i nie ma co rozpamiętywać. Mam nadzieję, ze będzie fajnie;) Zresztą jedziemy w czwórkę to jakos to będzie. Co prawda pomysł zeby w podróz poślubna jechać razem nie był moim pomysłem i jakoś średnio to brzmi, ale J się uparł. Zreszta to będzie 2 miesiace po ślubie to juz nie jest to taka "prawdziwa" podróz poślubna, tylko po prostu wyjazd na wakacje. Za to wymysliłam, ze zaraz po ślubie pojedziemy sobie na weekend albo kilka dni tam gdzie spędzilismy pierwszy wspólny wyjazd. W takim zamku niedaleko naszego miasta. Wynajęlibyśmy wtedy pokój wystylizowany na komnatę, i mozna by pomyśleć by sesje plenerowa tam zrobić. Ale to się jeszcze zobaczy.

Z wieści przedślubnych to w poniedziałek się zdenerwowałam bo J wymyslal jakies inne obrączki niz wybraliśmy. Ale na szczęscie szybko się rozmyślił i nie będzie zadnych zmian. Zaproszenia nam zostały-mamy juz namiary na fajne i tanie, juz tam dzwoniłam i w przyszłym roku sie za to weźmiemy. No i jeszcze koło Kościoła trzeba będzie się zakręcić i tych papierków. No i muszę zorientować sie jak to u nas jest z wyborem księdza, bo ja bym chciała zeby takie jeden co tak bardziej się znamy udzielał nam ślubu.

A święta za rok będą juz wspólne;)

Pozdrawiam wszystkich w "mały piąteczek"-jak to mawia mój kolega

Buziaki

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Obrączki wybrane, zamówione, podróż poślubna też...i po weekendowo

W czwartek byliśmy u złotnika i obrączki zamówione.
Mniej więcej takie jak na zdjęciu. Za około 2 tygodnie mamy jechać jeszcze raz jak będą juz zrobione na przymiarkę czy pasują, bo mimo, ze mierzyliśmy na palce takie pierścienie z rozmiarem, to facet powiedział, ze trzeba przymierzyc obraczkę juz zrobioną, bo palce czasem puchną i generalnie lepiej przymierzyć. Nie mogę sie tego doczekać, przymierzę własną obrączkę. O rany!!! Będziemy mieć jeszcze na obrączkach wygrawerowane ja imię J i datę 09.06.2012, a J Gosia i datę (tą samą;)))


No a w piątek po pracy byliśmy w biurze podróży by się zorientować w wycieczkach na Wyspy Kanaryjskie. Byliśmy ze znajomymi, którzy mają z nami pojechać. Może to dziwne, ze w podróz poślubną nie jedziemy sami, no ale tak wyszło. Co roku jeździlismy sami na wakacje. Wiele razy oni deklarowali się, ze chętnie by z nami pojechali, ale zawsze coś wypadało, tzn wypadał brak kasy, no a podróz poślubna musi byc więc tym razem jedziemy razem. Ślub znajomych jest w ostatni weekend sierpnia, J będzie świadkiem. No ale wracając do piątku. W sumie odwiedziliśmy tylko 2 biura, bo od razu znaleźliśmy biuro z fajną kobitką, która nam wyszukała fajne oferty, pozaznaczała co i jak, poopowiadała o hotelaach, plażach itd, dała katalogi. Uwazam, ze kompetentna obsługa w biurze podrózy to podstawa. Nie lubię jak wchodzimy i koleś/babka robi wydruk ofert i wybierzcie sobie coś Państwo. Ta dziewczyna widac było, ze wie co w jakim hotelu, gdzie jaka plaza itp. No i najważniejsze do jutra, do 6 grudnia jest promocja cenowa-tak więc musieliśmy szybko się zastanawiać. Wzieliśmy katalogi i umówiliśmy sie na następny dzień na wspólne wybieranie hotelu, chcielismy w necie zobaczyć szczegóły i dokładne opisy. Pojechalismy do domku i z J popatrzyliśmy na kilka zaznaczonych przez miła pania hoteli i jeden szczególnie nam się spodobał. W sobote znajomi przyklasnęli naszej decyzji i jedziemy we wrześniu na Teneryfę do hotelu Luababy Costa Los Gigantes. Chłopaki jutro jadą zarezerwować wycieczkę i wpłacić zaliczkę.























Dalsza część weekendu tez udana;) W sobotę rodzice z okazji swoich imienin zapraszali znajomych i wujka więc jeszcze w piątek zrobiłam stefankę, a od rana robiłam sałatkę. Potem pojechaliśmy z J do tych znajomych. Wróciłam juz po 24, a w domu impreza trwała nadal więc na troszkę się dołączyłam.
No a wczoraj z okazji imienin rodziców był obiad dla mnie i J oraz mojej siostry i szwagra. Tak więc od rana znów gotowanie i szykowanie. Bardzo fajnie, bo zrobiłyśmy z mama pyszne rzeczy, wszystko nam wyszło i smakowało, a ze ja bardzo lubię gotowac to humorek miałam dobry. Zrobiłam pyszną zupę krem pomidorową z pieczoną papryką, podaną z listkiembazylii i grzankami razowymi (również mojej roboty), następnie pieczone ziemniaczki z twarogiem ze szczypiorkiem, sałata z sezamem i mama zrobiła piersi kurczaka faszerowane pieczarkami. Wszystko wyszło przepyszne. Na deser ciasta. J wymyślił sobie, ze od 1 listopada do świat nie je słodyczy, ale wczoraj zrobił wyjątek i zajadał się moją stefanką i inymi ciastami tez, ale oczywiście moje najbardziej mu smakowało. A potem kolacja. Niedziela więc wyglądała tak: pół dnia gotowanie i pół dnia jedzenie;) No tak więc weekend udany, a dziś znów poniedziałek i byle do następnego weekendu. I dziś na trening.



Jak byliśmy u tych znajomych, patrząc na nich to pomyślałam, ze super z J się dobraliśmy, idealnie;)



czwartek, 1 grudnia 2011

O rany- wybieramy obrączki

We wtorek przywieźli nam nową kuchenkę.
W poniedziałek z mamą jeszcze w kuchni sprzątałyśmy przed wywiezieniem starej i mama tak patrzyła i wzdychała na starą kuchenkę, że się do nowej nie przyzwyczai, że jak ona będzie tu wyglądać, że srebrna do reszty kuchni nie pasuje... i tak sobie marudała.
We wtorek tata wziął dzień wolny na odbiór i zamontowanie tej kuchenki. Tak więc szybkościowo wracałam z pracy, by zobaczyć jak to cudo się prezentuje w naszej kuchni. No i wygląda super. Srebrna kuchnie rozjaśnia i w ogóle jest super, wygląda jeszcze fajniej niz w sklepie. Jestem mega zadowolona. Cały wtorek sie nie mogłam na nia napatrzeć i jeszcze mi nie przeszło. Dobry zakup.
Tylko, ze jeden palnik sie źle zapala. Zawezwałam juz serwis więc mam nadzieję, ze na dniach to wyreguluja i będzie ok.


No i sprawa wazniejsza i jeszcze fajniejsza niz nowa kuchenka-dzis jedziemy wybierac obraczki. O rany-jak to brzmi-nasze obrączki, moja obraczka. Jeszcze 3 i pół roku temu nie pomyslałabym, ze takie coś będzie miało miejsce. Ale to zycie jest nieprzewidywalne. Nie pomyslałabym, ze tak niedługo poznam takiego faceta, ze w końcu spotkam tego jednego jedynego, ze pokocham kogoś i ktoś pokocha mnie. Ze pokochamy się tak, ze zostanę jego narzeczoną i będziemy organizować nasze wesele. Nie przypuszczałam, ze spotkam kogoś z kim wspólnie będziemy chcieli spędzić razem resztę zycia, byc cały czas ze sobą i wspólnie się zestarzeć. Nie pomyślałam, ze tak szybko spotkam kogoś takiego. Jakby mi ktoś cos takiego powiedział to bym go wyśmiała i nie uwierzyła. Po tych wszytskich moich przejściach, przezyciach, zawodach. Po tym wszystkim juz zwątpiłam. A tu nagle-ni z tego ni z owego-cóz za niespodzianka. Spotkałam faceta, który mnie pokochał i ja Jego. Do dziś w co roku w grudniu wspominam z usmiechem i rozczuleniem, z ciepłem na sercu te nasze grudniowe początki. Nie przypuszczałam, ze tak szybko to sie wszystko potoczy, ze tak w ogóle to się potoczy i ze tak szybko (jak dla mnie) wyjde za mąz. Kto by pomyslał???
Nie mogę się juz doczekać tego oglądania obrączek. Ekscytuję sie trochę tym.
J się wczoraj śmiał, bo potem mamy jeszcze parę rzeczy załatwić i tak sobie liczyłam ile nam to wybieranie czasu zajmie, J zaczął się smiać, ze no to zalezy jak długo moja Gonia nie będzie się mogła zdecydować;)
O rany- wybieramy obrączki;)

No a poza tym mam zakwasy po wczorajszym treningu. Trochę przechodzą, ale rano tak mnie nogi bolały, ze ledwo co doszłam do łazienki, nawet łydki mnie bolały. Ale za to wczoraj pobiłam swój wynik więc jestem z siebie dumna;)



A weekend zapowiada się wyśmienicie: jak juz wspominałam we wcześniejszej notce, w piątek po pracy idziemy ze znajomymi do biur podrózy w celu wyhaczenia jakiejś super mega promocyjnej oferty na wakacje na podróz poślubną i potem wspólny wieczór. W sobotę rodzice zapraszają znajomych z okazji swoich imienin więc jutro robię ciasto, a w sobotę tez w kuchni, a ze ja to lubię więc bardzo fajnie. Po południu z J wybywamy z domu i zostawiamy rodzicom wolną chatę- jakieś kino czy coś. A w niedzelę obiad z okazji imienin dla mnie i J oraz mojej siostry i szwagra. Oczywiście tez ja w kuchni więc moje kulinarne pasjue sie będą w ten weekend realizowały;)
Byle do weekendu;)
Pozdr

niedziela, 27 listopada 2011

Kuchenka i ....konik na biegunach

Wczoraj w końcu, wreszcie i nareszcie wybrałyśmy z mamą nową kuchnię. We wtorek ją przywiozą i będzie można gotować, piec, grillować, smażyć i rożnować bez przeszkód. Za tydizeń są imieniny rodziców więc w sam czas. W sobotę rodzice zaproszą znajomych, a w niedzielę będzie obiad dla nas-tzn mnie i J oraz mojej siostry i szwagra.
Dzień wczorajszy był męczący, bo byłyśmy w dwóch sklepach, na dwóch końcach miasta. W końcu udało się nam między sobą dojść do porozumienia którą kupić. Po uregulowaniu rachunku wybrałyśmy się jeszcze do reala, bo chciałam kupić ulubiony makaron razowy. I patrzymy, a tu koniki na biegunach, w cenie promocyjnej. Co prawda mamy już prezenty na Gwiazdkę dla córci siostry, ale, że ona ma urodziny 21 lutego szybko pochwyciłam konia i stwierdziłam, że go kupuję. Zapobiegliwa ze mnie ciocia, nie? Fajnie-mam nadzieję, że małej się spodoba i będzie się cieszyć. Zrobiłyśmy zakupy: kluski, kasze, płatki (polecam wszystkim płatki owsiane ekspersowe Nesvita, ale są też inne. Nie są może mega zdrowe, bo wszystko co z proszku robi się zupka ma chemię, ale dla mnie sa idealne na zrobienie sobie przekąski w pracy przed treningiem-pycha). No i z zakupami i koniem podążyłyśmy do kasy. Miałam zamiar zapłacić bonami więc zależało mi by rachunek był ponad 150 zł. NA wszelki wypadek więc przy kasie upatrzyłam sobie broszurkę (bo nie można tego nazwać książką) kucharską "Szybko i smacznie z małą ilością tłuszczu". Okazało się, kwota za zakupy była mniejsza więc i książkę nabyłam. I powiem, że bardzo fajna, fajne przepisy. A w niedzielę na ten imieninowy obiad już jeden zastosuję - zupę krem pomidorową z pieczoną papryką. Potem jeszcze wróciłyśmy do sklepu z AGD, bo chciałam kupić sobie blender. Tak więc teraz mogę spokojnie mielić płatki i musli do omletów, no i robić zupy-kremy. Zmęczone i obładowane, z koniem wracałyśmy do domu. Miałam tylko nadzieję, żeby nie padało, żeby konik nam nie zmókł.Byłam tak mega padnięta, że jak J po pracy przyjechał to ledwo co na oczy widziałam. Ale najważniejsze, że zakupy nam się mega udały i bardzo jestem z nich zadowolona. Ale to nie był koniec radości w dniu wczorajszym. Bo jak J przyjechał to przywiózł mi niespodziankę-kupił dla swojego łakomczuszka śliwki w czekoladzie-mniam pynia. Taka miła niespodzianka. Kochany jest. Niestety zmęczenie dawało o sobie znać i z walki Pudziana nie pamiętam nawet minuty. Ale dzień był fajny, mimo, że rano zapowiadało się zupełnie inaczej. Wstałam zmęczona i źle się czuła, a na dodatek zobaczyłam, że zgubiłam fleka, musiałam więc jechać do szewca i moje plany na poranek sobotni się musiały pozmieniać czego nie lubię.
A dziś już z J byliśmy na rynku w poszukiwaniu kożuszka dla mnie. Nic mi się nie podobało. Zaraz biorę się za obiad. A potem mam wymyślić jakiś miły sposób na spędzenie popołudnia. Hmmm??? Dziś siostra idzie do kina i Natalkę nam podrzucają więc i tak pewni będzie się działo. Życzę Wam miłej niedzieli Pozdr

czwartek, 24 listopada 2011

Kolejne przygotowania przedślubne

Zostawię narazie temat kuchni, choć męczy mnie on cały czas. Wyprawa do sklepu przełozona na sobotę.


Przejdę do rzeczy związanych z przygotowaniami do ślubu.

Narzeczony dziś dzwonił do złotnika i w przyszłym tygodniu jedziemy wybierać obrączki. Nie mogę się doczekać. Fajnie tez, ze J sam pomyslał o obrączkach zeby sie nimi zainteresować. Sam dzwonił. Podoba mi się, ujmuje mnie to jakoś jak On coś sam z siebie wymyśla, planuje nt wesela. Obrączki- symbol małzeństwa. Załozę obrączkę, załozymy. Wciąz dla mnie to niesamowicie brzmi i jakoś nierzeczywiście. Oj nie mogę się doczekać. Podniecajace trochę tez to jak wybieranie sukni ślubnej. Ale wazniejsze, bo suknię-raz załozę, a obrączki na całe zycie. Będą wszystkim pokazywać, ze się koachamy, będą symbolem naszego uczucia. Patrząc na obrączkę będę myślała z czułością i miłością o męzu, będę widziała osobę, którą kocham i będę wiedziała, ze jest osoba, która mnie kocha i dla której jestem wazna. Trochę jak talizman. Coś tak moze jak z tą pierwsza bransoletką, co dostałam od J na naszą pierwszą wspólną Gwiazdkę (zreszta z innymi bransoletkami od Niego tez tak mam). Tylko, ze to będzie przedmiot, który kazdemu będzie mówił o naszej miłości, nie tylko mnie.
Tak mi się przynajmniej wydaje;)

A co do wyglądu-to chcemy jakieś połączenie zółtego i białęgo złota.

Pojedziemy do złotnika, u którego J zamawiał pierścionek zaręczynowy więc i obrączki mozemy mieć oryginalne i niepowtarzalne, wg własnego projektu. No zobaczymy co nam sie spodoba i w oko wpadnie.

A w następny piątek mamy w planie przejechać się po biurach podrózy w celu zorientowania się w podrózy ślubnej. Znajomy J juz wykupił wakacje więc stwierdziliśmy, ze nie ma na co czekac im wczesniej tym moze taniej.

Kierunek-Gran Canaria;)

Raz w zyciu, z takiej okazji mozna sobie pozwolic na luksusowe wakacje.



Wiecie-bardzo bym juz chciała zebyśmy juz byli małzeństwem. I tak mi się super robi jak mówię o tym J i On mówi, ze On tez by tego chciał. Mmmm;)

Pozdrawiam wszystkich i zyczę duzo miłości

A dziś idę na siłkę;)))) J na popołudnie w pracy więc bez pośpiechu zrobię uczciwy trening.

środa, 23 listopada 2011

Nowa kuchnia

Zaraz po pracy jedziemy z mamą na poszukiwania nowej kuchenki elektryczno-gazowej.

Juz oglądałyśmy kilka modeli, i z J tez parę widziałam. J ostatnio wymyślił, żeby kupić kuchnię pod zabudowę-niby fajnie, tylko, ze remont kuchni będziemy robić dopiero po ślubie i narazie miałaby byc ta kuchnia zamontowana w takiej szafce prowizorce. Dlatego nie jestem na 100% przekonana do tego pomysłu, a tu jeszcze do tego przekonać mam mamę. Bo kuchnie kupują rodzice, a remont po ślubie będziemy robić my. Trochę pomieszane, ale tak wyszło, bo nasza stara kuchnia totalnie juz do wyrzucenia-ciast piec się nie da, a Święta i imieniny rodziców idą. Poza tym z tego co w necie widziałam takie kuchnie pod zabudowę to są około 60ki, ja wolę max 50cm, bo planujemy kupić jeszcze zmywarkę oraz super lodówkę. No ale zobaczymy, zobaczymy co będzie. Na pewno chcę żeby kuchnia była srebrna, z czarnym. Super sa kuchnie z czarną szklaną płytą, ale sprzedawca nam je odradzał, bo jak coś upadnie to płyta pęka-no to przy zdolnościach mojego taty nie zdałoby egzaminu. No zobaczymy. Mam nadzieję, ze w końcu uda nam sie znaleźć coś co będzie sie podobało i mi i mamie i J (tata nie ma jakiś określonych preferencji w stosunku do nowej kuchni)

Zyczcie powodzenia i 3majcie kciuki za zakupy.

Ps.-wybieramy się z mama do sklepu, w którym w zeszłym roku kupowałam meble do pokoju-tez zimą, ale w zeszłym roku to był masakryczny mróz, dobrze, ze w tym roku listopad jeszcze taki nie bardzo zimny. U nas jakoś remonty zimą się odbywają nie jak u "normalnych" ludzi wiosną i latem-hehehe. Na styczeń-luty-po Świętach planujemy remont przedpokoju i może jeszcze łazienki i wc.

Dopisek po powrocie:
Dziś nic super nie znalazłyśmy. Jedna była fajna-mastercook 3461 ZX Dynamic, ale nie jakaś wielka rewelacja, fajna z wyglądu, ale funkcje średnie. Wcześniej podobała mi się Amica 51GE 3.33 ZPTANR (XXL) Eco i chyba ta ma więcej funkcji piekarnika. Pod zabudowę kuchnie okropne były i żadna mi się niepodobała. Jutro idę na siłkę więc w piątek wybieramy się do innego sklepu.
Tyle nasze, ze propozycje wystroju łazienek obejrzałyśmy sobie i ze trzy rodzaje połączeń kafli mi się podobały. I pooglądałyśmy tez meble kuchenne.
Kupmy wreszcie tę kuchnię, bo juz mi się mieszają, która jak wyglądała i co miała jak nie stoją obok siebie tylko w kilku sklepach. Co tam mogę zapisuję, ale wygląd się trochę juz miesza.

wtorek, 22 listopada 2011

Zdrada...i co dalej??? oraz do ślubu 200 dni

Na pewnym portalu padło pytanie: przed ślubem przyłapujesz swojego chłopa w łózku z inną i co dalej?


Komentarze głównie były, że do widzenia, a raczej zegnaj, ale były i inne.


Ja tez jestem zdania, ze kopa w d... i papa-bo jak potem zaufać takiej osobie, ze juz tego nie zrobi? Zresztą jak mogła to zrobić? Przeciez niby Cię kocha-więc powinna chciec być tylko z Tobą. Albo głosy, ze była to chwila słabości-jaka chwila słabości? czy zapomnienia? przeciez tego, ze mnie kochasz nie musisz kontrolować i się pilnować by o tym pamiętać. Dlatego, ze mnie kochasz chcesz być ze mną a nie z kim innym. Generalnie jestem tego zdania. W ogóle nie lubie myśleć co by było gdyby, jak bym postąpiła w jakiejś hipotetycznej sytuacji, bo "Tyle wiemy o sobie ile nas sprawdzono" i nigdy na 100% nie będziemy pewni jakbyśmy się w danej chwili zachowali. Ale jestem zdania, ze w takiej sytuacji zegnaj kochanie.


Tak jest dziś.


Wcześniej nie koniecznie miałam takie pewne nt zdanie i rozumiem argumenty, uczucia kobiet, które pisały, ze to zalezy od tego jakby się facet wcześniej zachowywał i co zrobiłby po tym. Zdaję sobie po prostu sprawę, ze bardzo trudno i boleśnie wszystko przekreślić, wyrzucić, wszystko co się kochało zostawić. Trudno tej osobie oszukanej, bo ona nadal kocha, ona się nie spodziewała takiego końca. Zdrajcy łatwo, bo po pierwsze musiał się z tym liczyć, a po drugie to co mu zalezy na tamtej kobiecie skoro ją zdradził. Rozumiem rozpacz towarzyszącą w takiej sytuacji i to, ze w tym momencie "tonący brzytwy się chwyta" i wszystkich oznak, ze jednak ten dupek nas kocha, ale czy warto ryzykować drugi raz, drugie takie upokorzenie, drugi raz złamane serce? Czy nie lepiej raz się na maksa poryczeć, uzalić, popaść w depresję, zakopać się w kołdrze-by po opłakaniu związku rozwinąc skrzydła na nowo. Zostając w takim związku cały czas bym myślała dlaczego to zrobił? nie potrafiłabym mu zaufać, nie wierzyłabym, ze mnie kocha. Nie był by to dobry związek ani dla mnie ani dla kolesia. Nie wyobrazam sobie w ogóle takiej sytuacji, bo generalnie, twój świat legnie w gruzach i dlatego tak cięzko odejść. Jednego dnia wszystko pięknie wspaniale sielanka na maksa, a potem nagle trach...bez uprzedzenia gwałtowny kop, bół, rozpacz-taka ch... niespodzianka. Rozumiem dlatego trudność rozstania się wtakiej sytuacji.


Rozumiem, bo byłam wcześniej w róznych "dziwnych" związkach, na szczęscie nikt mnie nie zdradzał (a przynajmniej nic o tym nie wiem) ale nie były to takie relacje na 100% . Chodzi mi o związki, w których ja dawałam 100% a koleś nie-i byłam w takich związkach-ze strachu przed samotnością, w nadzieii, że będzie lepiej, z róznych względów. Ale prędzej czy później otrząsałam się i wiedziałam, ze nie tędy droga-co ja robię-i wychodziło,ze czas sie rozstać-papa zegnaj "kochanie".


Przy takich pytaniach o zdradę itp właśnie widzę jak pod wpływem związku z J zmienił się mój pogląd na takie sprawy, bo wcześniej pewnie tez bym powiedziała, ze to zalezy, ze trzeba dać drugą sznasę. Ale teraz wiem co to jest prawdziwa MIŁOŚĆ, co to znaczy, ze Ty kogoś kochasz, a On kocha ciebie, co to znaczy ZAUFANIE, pewność drugiej osoby. Teraz dzięki J to wiem i nie potrafiłabym zyc w innym związku. Juz nie.


I wiecie co -ja sobie J wymodliłam, ale o tym to moze inna notka ewentualnie kiedyś.


A jeszcze jedno-od dziś do naszego ślubu 200 dni-wiem, bo wczoraj trąbili, ze do Euro 200 dni, a ślub dzień po;)

piątek, 18 listopada 2011

Po powrocie

No...w końcu wczoraj wróciłam z wyjazdu "warsztatowego".

4 dni tylko praca, praca i praca. Nasz dzień wyglądał następująco: śniadanie, praca, obiad, praca, kolacja, praca. Potem z koleżanką jeszcze jakiś program czy film obejrzałyśmy i czasem piwko wypiłyśmy i sen...i od początku-śniadanie, praca.... W środę troszkę słoneczko wyszło więc wszyscy poszli po obiedzie na krótki spacer w celu przewietrzenia głów i myśli i nabrania nowej, jeszcze większej energii do pracy;) Fajnie, ze pojechałam z kolezanką nie z kierownikiem tym razem, bo bardzo lubię to dziewczynę więc nie było tak strasznie. Niemniej jednak bardzo, bardzo, bardzo, mimo ciągłego zajęcia i braku czasu wolnego, mimo ciągłej pracy, bardzo stęskniłam się za J. Na szczęście, przy tak dużej części dnia zajętego robotą czas nam mijał bardzo szybko i cały czas dziwiłyśmy się, że juz jest ta godzina. Z jednej tez strony takie wyjazdy dodają mi pewności siebie i jakiegoś kopa, ale z drugiej tez i męczą i dołują-trudno to wytłumaczyć, a nie chce mi się wchodzić w szczegóły, które pewnie i tak by Was nie zaciekawiły.

No więc byłam bardzo stęskniona a J wyjechał po mnie na dworzec. Niestety całą miłą atmosferę wczorajszego wieczoru zepsułam, bo (dostałam okres) i jak weszłam do domu to zaraz z mamą bez powodu się przemówiłam, a przez to potem zaczęłam płakać i płakać i płakać-hormony. Niestety u mnie w domu nikt nie rozumie, że jak się ma okres to kobieta moze sie z byle powodu zdenerwować, jest rozdrazniona czy płaczliwa. Nie rozumie tez nikt, że brzuch mnie boli tak, ze ledwo co chodzę i nie mam na nic, na nic ochoty (może poza czekoladą, dużą ilością czekolady). No więc nie miło się zaczęło. Na szczęście potem jakoś naprawiłam niemiłe powitanie z mamą i musiałam się nieźle napinać zeby mimo ogromnego, zwijającego bólu rozkładać huśtawkę, która kupiłam dla chrześnicy na Gwiazdkę i podziwiać jeździk, który kupiła dla niej mama. Potem troszkę odpoczywałam w między czasie po kawałku rozpakowując walizkę, bo od razu całęj nie byłam w stanie.

W nocy przez ten brzuch nie mogłam spać więc totalnie się nie wyspałam. Wstać było mi ciężko i już myślałam, ze nie pójdę do pracy, bo rano ledwo co doczłapałam się do wc, ale po kąpieli i kolejnej dawce tabletek troszkę mi zelzało i powlekłam się do roboty.

A z tego co się jeszcze wydarzyło to:
Jakiś czas temu zamówiłam przez internet wspominana już wyżej huśtawkę dla chrześnicy. Pech chciał, ze próbowali mi ja dostarczyć w poniedziałek przed południem-jak nikogo nie było w domu. Ponieważ można było się umówić na dostawę w godz 12-18, akurat jak moich rodziców nie ma w domu to huśtawkę odebrał J. Jak już wspomniałam wczoraj ją rozłożyliśmy i jest super. Jestem bardzo zadowolona z zakupu i mam nadzieję, że siostrze i Natalce się spodoba.

Poza tym w sobotę byliśmy ze znajomymi w kinie na "Wyjeździe integracyjnym". Myslałam, że się uduszę ze śmiechu. Znajomi się smiali, że tak będzie na moim wyjeździe-niestety nie;) Potem poszliśmy na piwko i do klubu. Ponieważ do Świąt J nie pije alko to my długo nie zabawiliśmy, nie chciałam chłopaka męczyć, bo na trzeźwo w klubie to nie to samo. Musimy się wybrać po Nowym Roku;) Z kolezanką powspominałyśmy jak to drzewiej bywało, jak co weekend, piątek i sobota na mieście zabawa, alko, tańce, hulańce, swawole. Fajnie było, czasem brakuje mi tego, ale nigdy bym nie zamieniła tego na to co teraz;) W samych klubach tez zmiany-dawniej jak my królowałyśmy na parkiecie to były tez i takie "dziewczyny",ale nie az takie. Normalnie przeciez w sobotę mróż był ogromny, a w tej disco laski w szpilach bez rajstop i krótkie kiecki (jedna miała chyba bardziej bluzkę niz sukienkę). Postrojone wszystkie jak na wesele. Jak wspomniała chodziłyśmy na miasto co weekend, ale nigdy nie przyszło mi do głowy żeby się w kiblu przebierać i to w taki strój. J powiedział jedno: "ździry". A juz szczytem moich oczekiwań było jak zobaczyłam jak laska w kiblu prostownicą włosy prostuje!!! Pomyślałam, jak to będzie jak Natalka będzie w ich wieku, a jak nasze dzieci-z domu nie wypuszczę. Mam nadzieję, ze uda nam się wychować dzieci tak, ze nie będziemy się bali z domu ich wypuścic w obawie, że się, za przeproszeniem "będą szlajać" (chciałam napisac inaczej, no ale trochę jeszcze mam kultury).

W sobotę miało miejsce równiez wazne wydarzenie-zakup mojej sukni ślubnej. W końcu. Bo juz byłam na nią zdecydowana, ale jeszcze nie wpłaciłyśmy kasy. I dobrze, bo okazało się, ze teraz jest w tym kolorze co ja chciałam rozmiar 38 wiec da się na mnie dopasować o ten rozmiar zmniejszyć, a cena niższa-wiec zamiast prawie 3 tys zapłaciłyśmy (mama zapłaciła) troszkę ponad 2;). Przypomnę kolor-biały z fuksją. Myślałam, ze moze inny wybiorę, i nawet były teraz i z niebieskim (mój ulubiony kolor) i z fioletem modele, ale ten róż najlepiej. Jak przymierzyłam tą kieckę, do tego bolerko i toczek to super. Bałam sie troszkę jadąc, ze moze mi się odwidzi, ale jak się zobaczyłam w lustrze to spodobała mi się ta sukienka jeszcze bardziej. Byłam super zachwycona. I szczęśliwa.
W niedzielę w kościele śpiewali Ave Maria i się wzruszyłam, bo wyobrażałam sobie jak z J idziemy do ołtarza. Zleci nam ten czas do ślubu migiem-zaraz święta, a potem jak z bicza strzelił. I będziemy na zawsze razem;)

W piątek byłam u J -Jego mama zrobiła przepyszne rogale marcińskie i tak się zajadaliśmy, J robił mi pyszne drinki i obejrzeliśmy mecz, po którym J zawiózł mnie do domku.

Mama J teraz juz nie pracuje i poniewaz ostatnio jej się nudzi zabrała się za robotę na drutach i zrobiła mi taki super szal-długi komin co się wokół szyi zakręca, co teraz takie modne. Super ciepły i ładny, w parcy tez się kolezankom podoba.

Niestety jak byłam na tym wyjeździe J z rodzicami się pokłócił, raczej z mamą, bo z tatą i tak cały czas się nie odzywa. Ludzie nieświadomie nawet, nie chcący robią sobie przykrości i potem wychodzi z tego wielka awantura. Bardzo mi było przykro, że J znalazł się w takiej sytuacji i tak poczuł się potraktowany przez mamę. Na dodatek nie mogłam być przy nim. Mam nadzieję, ze atmosfera się oczyści, choć J jest bardzo, bardzo uparty i drażliwy w takich sprawach. Z małej rzeczy robi się wielki konflikt.Ja nie lubię takich rzeczy. Nawet jeśli jest to coś powaznego staram się jak najszybciej zazegnać konflikt i pogodzić czy to z rodzicami czy to z J. Tak właśnie na tym wyjeździe gadałyśmy z ta kolezanką, ona ma tak jak ja, ze nie lubi być z nikim pokłócona- nie wiadomo co się stanie, można wyjść z domu i nie wrócić, mozna iść spać i się nie obudzić. Poza tym życie jest za krótkie by ranić najbliższe osoby i się kłócić.

Miłego i spokojnego lub szalonego weekendu Wam życzę. A przede wszystkim pełnego MIŁOŚCI;)
Trochę ta notka długa i w odwrotnym porządku chronologicznym, taka od sasa do lasa, ale moze ktoś doczyta do końca;)
pozdr i buziaczki


czwartek, 10 listopada 2011

Listopadowo

W sumie juz miałam o tym nie pisać, ale dzis znów to do mnie powróciło. 1 listopada z Onetu dowiedziłam się, ze dwie blogerki, które były chore na raka nie zyją. Czytałam ich blogi, co prawda nie regularnie, ale śledziłam ich losy i stan zdrowia. Czytałam i bardzo polubiłam te dziewczyny, bardzo, bardzo je podziwiałam. Wspaniałe osoby. Akurat jakoś w październiku nawet opowiadałam J o jednej z nich i myślałam by zajrzeć do niej na bloga, ale jakos zeszło. A tu 1 listopada wchodzę na Onet i był artykuł o nich. Nie mogłam w to uwierzyć. Tak pełne zycia i optymizmu kobiety odeszły. I to w niedalekim od siebie czasie, we wrześniu i październiku. Poczułam ogromne poczucie jakiegoś braku, pustki, zrobiło mi sie ogromnie, ogromnie przykro. Były dwie wspaniałe dziewczyny, a tu nagle ich nie ma. Nie wiem, jakoś nie potrafię opisać chyba dokładnie tych uczuć. Dziwne, wchodzę na bloga, którego wcześniej juz czytałam, ale autora juz nie ma. Mi jest strasznie przykro, gdy wchodze na ich blogi, nie wyobrazam sobie wcale i w ogóle co moze czuć rodzina. Nie wyobrazam sobie tego. W sumie weszłam na ich strony po ich śmierci raz, ale dziś znów "przypadkiem" natknęłam sie na bloga jednej z nich i znów te uczucia do mnie powróciły. Człowiek jest, a za chwilę go nie ma. Żyje i cieszy się szczęsciem i nagle spada na niego choroba, straszna choroba. Stara się jej nie poddawać, walczy, walczy, cieszy się zyciem i potem tą walkę przegrywa. Jakoś miałam nadzieję, myslałam, ze uda im się z chorobą wygrać, naprawdę w to wierzyłam. Łzy mi się cisną do oczu na myśl o tych dwóch wspaniałych dziewczynach. Bardzo, bardzo je podziwiałam i podziwiam;)

wtorek, 8 listopada 2011

Wspaniały Narzeczony

Na pewno kazda Narzeczona uwaza, ze ma wspaniałego Narzeczonego;)
Ja oczywiście tez.
Przyszedł mi taki pomysł na posta po wczorajszym dniu. J bardzo dba i troszczy się o mnie, troszczy się nawet o najdrobniejsze i najgłupsze sprawy, nie mówiąć o rzeczach waznych i powaznych. No ale: wczoraj pękła mi obrączka w pierścionku (nie zaręczynowym oczywiście, na szczęście), srebrnym. napisałam o tym J, a on od razu pomyślał, zeby to zlutować i wieczorem przyjechał z lutownicą i mi go naprawił. On umie i potrafi tyle rzeczy, ze jestem naprawdę pełna podziwu. Niby zrobił normalną rzecz i nic wielkiego, ale po takich przykładach i drobnostkach wiem, ze mogę na Niego liczyc w naprawdę kazdej sytuacji. I tej największej i tej najdrobniejszej. Myślę tez, ze u facetów myślenie o drobiazgach i szczegółach nie jest rzeczą powszechną. A J czasem się mnie pyta czy nie czas by wymienić fleki w pantooflach-bo koło niego jest szewc, który robi metalowe fleki, które się mniej zuzywają i czasem J tam mi zawozi buty. Który facet kobiecie nosi buty do szewca?? I jeszcze sam o tym myśli?? Jak robiłam remont pokoju to sam oczyszczał ściany pod gładź, do gołego betonu. Nałykał sie biedak tego pyłu, namęczył. Ale wiedziałam,ze robi to dla mnie, bo mnie kocha. I razem zakładaliśmy listwy przypodłogowe, i składał wraz z moim wujkiem meble do mojego pokoju (na dodatek w stroju roboczym wyglądał super seksownie). W tym wszystkim widzę jego miłość i troske o mnie. A jak czasem wieczorem słabo się czuję to zawsze o polopirynce przypomina. Jak mam okres czekoaldki przynosi (czasem oczywiście, nie zawsze). No i pamiętał, ze nie przepadam za zółtym złotem i pierścionek zaręczynowy jest z białego złota z brylantem. I choć czasem widzę, ze nie słucha tego co mówię, albo nie bardzo Go cos obchodzi, choć czasem mnie strasznie wkurza, to cały czas daje mi do zrozumienia, ze minie kocha. Choć czasem się kłócimy, czasem niezgadzamy to widać po prostu w Jego codziennych zachowaniach miłość. I choć czasem ostatnio są dni takie "nudne"-przyjezdza, siedzimy, nawet czasem mało mówimy, albo gadamy o jakiś bezznaczenia głupotach i w ogóle jakoś zmęczeni czasem jesteśmy, to wiem, ze mnie kocha a ja Jego. I w takie właśnie dni przytulam się do Niego mocniej i całuję. I mam nadzieję, ze On w moich czynach tez widzi i dostrzega moją miłość do Niego;)

poniedziałek, 7 listopada 2011

Ślubne myśli

Wiecie, nie wiem czy to dziwne, czy nie, ale lubię sobie czasem popatrzeć w necie na zdjęcia ślubne innych ludzi. Zaczęło się od wybierania fotografa dla nas. Umowa z fotografem juz podpisana, a ja czasem oglądam sobie fotografie ślubne, na których są szczęśliwi w tym dni Młodzi i ich rodziny.Na zdjęciach z przygotowań, az daje się wyczuć te nerwy, stres i podniecenie, poddenerwowanie, oczekiwanie i szczęście. Wyobrazam sobie jak to u nas będzie, jak będziemy przezywać tę chwilę i uświadamiam sobie, ze to juz niedługo.

Ostatnio tez parę razy widziałam fragmenty programu "Nie mów Pannie Młodej" na TLC-nie wiem czy wiecie o co chodzi?? No ale np. wczoraj podczas prezentowanej w programie ceremonii ślubnej az się popłakałam. Generalnie to juz się po prostu nie mogę doczekać naszego ślubu i wesela i tego jak juz w koncu będziemy małzeństwem i J nie będzie musiał wieczorem mnie zostawiać samej;)

Ale chyba to normalne, ze interesuja mnie takie tematy? Bo J dziwi sie po co ten program oglądam. Rzeczywiście nie jest moze zbyt mądry, ale jakos tak ciagnie mnie do tego tematu po prostu.

No i oczywiście z przyciągają mnie blogi prowadzone przez przyszłe Panny Młode i młode meżatki. Miło jest dzielić się podobnymi przemyśleniami, przezyciami i doświadczeniami. Jakąś taką czuję więź i nie wiem, jakąś ckliwość, więź z Wami;)

Tak więc dzięki za wszystkie Wasze rady, porady i przemyślenia;)


A w sobotę, w końcu, wreszcie i nareszcie mamy jechać zamówić moją suknię ślubną (bo ona już była wybrana, ale nie zamówiona, nie zapłacona-mama chyba miała nadzieję, ze się rozmyślę, a ja jej dałam czas zeby oswoiła się z myślą, ze będę w takiej sukni). No i juz nie mogę się doczekać jak znów ją założę.

piątek, 4 listopada 2011

2 listopada itd

2 listopada to jedyna rocznica, okazja jaką z J świętujemy. My nie odliczamy dni, nie obchodzimy "miesięcznic", nie świętujemy tez Walentynek ani innych tego typu okazji. Jedynie 2 listopada obchodzimy rocznicę pierwszej randki. Ustaliliśmy tez, ze po ślubie chyba juz nie będziemy tego robic tylko świętować rocznice ślubu. Jak jest za duzo świąt to zadna przyjemność ze świętwoania.


No tak więc w środę wybraliśmy się na RANDKĘ;) Najpierw poszliśmy coś zjeść, do Siuxa (miał być Wook, ale juz nie istnieje tam gdzie byliśmy). Najedliśmy się pysznymi rzeczami i poszliśmy do kina. Poszliśmy na "Baby sa jakieś inne". Trochę miałam obawy czy na to iść, bo czytałam i słyszałam rózne opinie. A niestety głównie niepochlebne. Nawet takie, ze po kazda para po tym filmie się pokłóci, a jeśli nie to wielki plus dla niej. Nie wyobrazałam sobie zeby z powodu filmu się pokłócić z J i poszliśmy. Poza tym jestem zdania, ze zeby krytykować to trzeba poznac i wychodząc z tego załozenia poszliśmy. I nie załuję. Film zajefajny. Nie rozumiem ludzi, którzy np czuli się urazeni filmem. Co prawda sa tam teksty "naturalistyczne", ale film nie jest kinem familijnym więc nie przesadzajmy. My się uśmialiśmy, ja na maksa i cała sala też. Wiadomo, ze przedstawione, opowiedziane sytuacje i zachowania kobiet nie dotyczą każej kobiety, ze nie kazda je przejawia w takim samym stopniu i przypadku, ze film jest karykaturą, i to zarówno facetów i kobiet. No ale dość o filmie. Randka nam sie udała.


No a wczoraj się dowiedziałam, ze od 14 do 17 listopada jadę znów w delegację. Na 4 dni-przewaznie były trzy. A na dodatek J ma wtedy wolne i moglibysmy więcej czasu razem spędzić. I jedziemy do hotelu, gdzie nie ma zadnych rozrywek, basenu, siłowni itp, tylko ponoć są rowerki treningowe i stepery-moze od biedy skorzystam. No i siłownia w tym tygodniu mi przepadnie. No ale trudno-taka praca. Fajne tylko w tym jest to, ze tym razem nie jade z kierownikiem, tylko z nową kolezanką z pracy, która ze mną będzie współpracować więc jedzie by się naumieć;) Jeden plus. Bo na dodatek, jak nie jedziemy z kierownikiem to musimy jechac pociągiem i autobusem dalej się tłuc. Wrócimy więc pewnie dopiero w czwartek wieczorem wymęczone po 4 dniach roboty prawie non stop. Moze więc wezmę urlop na 18go?? Rozwazę, zobaczę;)


No niebawem weekend sie zacznie. J pracuje więc jakiś planów nie mamy. Moze postaram się rodziców wyciągnąć zebyśmy pooglądali, poszukali nowej kuchni. Mój typ to srebrny Mastercook, najlepiej zeby miał 4 ruszty osobne do każdego palnika, i nie miał tej "pokrywy" górnej, ale to chyba mozna wymontować. Jakby miał rożen to juz full wypas, ale oczywiście by cena nas nie zabiła;) Moze być tez jakaś tego typu Amica. Muszę rodziców do tego srebra przekonać, bo oni tradycjonaliści-a to nie pasuje do zlewu a to to a to tamto. W sumie mama chyba juz przekonana, a jak mama to z tata nie powinno być jakoś trudno. Mam nadzieję, ze dadzą się wyciągnąć i jak najszybciej ten zakup załatwimy, a przynajmniej rodzice zobaczą co jest i w jakiej cenie, bo narazie tylko mnie zajmował ten temat. No i zeby się zgodzili na kuchnię gazowo-elektryczną. Kuchnię kupujemy wspólnie (tzn. rodzice oczywiście większą część, a ja mniejszą, zobaczymy jak to wyjdzie jaką wybierzemy).


Chyba juz wszystkie nowości z zycia Gosi.


A , jeszcze jedno-od poniedziałku zmieniam sposób treningu na siłce, w końcu po miesiącu, bo po tym treningu co teraz robiłam to po powrocie padałam jak ciapek, nie miałam siły torby rozpakować;) Ale efekty w sile są więc trzeba ćwiczyć z usmiechem;)


No to miłego weekendu Wam zyczę;)


Pozdr


G

wtorek, 1 listopada 2011

Rocznica

Dziś pewnie wiele postów będzie o przemijaniu, śmierci, cmentarzach itp. Mój nie.
Bo my z J jutro będziemy obchodzić 3 rocznicę poznania się. Moja mama się śmieje, że fajny sobie termin na randkę wybraliśmy- Dzień Zaduszny. Ale przynajmniej łatwo zapamiętać datę, bo ja nie mam głowy do pamietania o rocznicach, dat urodzin itp. Pamiętam tylko datę urodzin rodziców, siostry i J. Pamiętam też o przyjaciołach, ale czasem mylą mi się daty-20 czy 21 nie za bardzo wiem?? No a datę po Wszystkich Świętych łatwo nam było zapamietać. Zresztą łatwo było ją ustalić, bo kiedy się poznaliśmy zaczęliśmy się zastanawiać dopiero po jakimś czasie jak już byliśmy razem. Bo w ogóle nasze początki są dla nas dość zabawne. Na pierwszej randce ani ja J nie wpadłam w oko ani On mi. W ogóle nie był w moim typie, wcale. Ja w jego też nie. Po randce spytał czy spotkamy się jeszcze-ja odp taaaa. Ale stwierdziłam, że jak nie zadzwoni to nic się takiego nie stanie. Ale zadzwonił i się znów umawialiśmy. J wychodził z założenia, że zobaczy co z tego będzie, a ja, że po co mam siedzieć w domu-przynajmniej jest z kim wyjść do kina, na pizzę itp. Nie myślałam wcale, w ogóle, totalnie, że coś poważnego z tego może wyjść. Nawet moja mama się potem śmiała, że myślała, że się z J spotykam żeby mieć z kim iść na Sylwestra. No ale właśnie w okolicach Świąt i Sylwestra zaczęłam myśleć, że znaojmość z J coś więcej znaczy. Pierwszym takim sygnałem było to, że pod koniec roku u mnie w pracy była masa pracy, nadgodzin, brałam pracę do domu. Pracowałam wtedy w domu i do 3 w nocy by wstac o 5 czy 6 i jak najwcześniej być w pracy. W tym momencie oczywiście byłam totalnie wyłączona z porządków i przygotowań do Świąt, również i kupowania prezentów. Prezenty dla rodziców od nas kupowała siostra a siostrze miałam dać pod choinkę pieniążki. O prezencie dla J w ogóle nie pomyślałam, zreszta nawet jakbym miała czas to nie miałam zamiaru mu nic kupować. Poznaliśmy się niedawno, jeszcze się wygłupię jak mu coś kupię, bo pomyśli,że mi jakoś tam zależy, a mi przecież nie zależało. Ale J dawał znaki, że mi coś kupił. Tak więc żeby nie wyszło głupio, skoro wiedziałam, że ma on dla mnie prezent to wygospodarowałam czas by jechać do galerii handlowej i coś mu tam wybrać. Kupiłam horror na DVD, bo wspominał, że lubi horrory. Od J dostałam bransoletkę i lwa-maskotkę. No i dopiero w Święta jak patrzyłam na tą bransoletkę i myślałam o J to zauważyłam, że skoro tak tyle o nim myślę to chyba to jednak coś więcej. No a w Sylwestra J powiedział mi przy życzeniach, że jego rodzice są małżeństwem już 30lat i on by też chciał ze mną choć tyle przeżyć. O kurde-pomyślałam-nie wiedziałam czy się cieszyć czy UCIEKAĆ, ale zostałam i odtąd związek robił się coraz bardziej poważny. A zakończenie Sylwestra i początek Nowego Roku dla nas obojga niesamowite;)Do dziś się z tego wszystkiego śmiejemy i myślimy jak to dziwnie i niespodziewanie się na świecie dzieje, że się spotkaliśmy i jesteśmy ze sobą. Przecież pierwsze wrażenie dla nas obojga było na nie?????Widzicie jak to jest;)

środa, 26 października 2011

Dalej weselnie

Dzięki dziewczyny za wszystkie rady. My tez jesteśmy zdania ze, ze to my powinniśmy zorganizowac noclegi dla gości, ale J mi przypomniał, ze właśnie raz jak byliśmy na weselu to sami szukaliśmy kwater. Zresztą na wesele mojej siostry pokoje rodzice zamaiwali. szkoda tylko, ze nie pamietają gdzie więc trzeba będzie czegoś poszukać. Na szczęscie w wyszukiwaniu hoteli jestem dobra;) A tata J nie chce poprawin generalnie nie wiem dlaczego, chyba po prostu ze względu na finanse, bo jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o kasę. Dziwi mnie to trochę, bo rodzina J do biednych nie nalezy. Jest lepiej sytuowana finansowo od mojej. Wydaje mi sie, ze moze niestety przez stosunki J z tata troche. Bo ciekawa jestem czy nie będzie chciał zeby siostra J miała wesele z poprawinami. Jestem przekonana ze tak, znajac go, bo wszystko co najlepsze dla córki, a syn odstawiony. Często jak cos mówił o J to czułam się zazenowana i jakbyśmy byli małzeństwem to na pewno bym na takie słowa zareagowała, ale jako obca osoba nie mam prawa zwracac mu uwagi. Tzn zwróciłam, ale grzecznie, tak troche w zawaluowany sposób,a tak to zareagowała bym trochę dobitniej. Tak to sympatyczny facet, ale w stosunku do Narzeczonego nie fair. J za to na szczęście mamę ma wspaniałą;) Dziwne ze nie chce poprawin bo w sumie cała rodzina Narzeczonego jest przyjezdna. Ale juz zostało wymyślone, ze następnego dnia rodzice J pojadą do jego ciotki, która ma dom i tam będzie zorganizowany poczęstunek dla nich. Wg mnie troche to głupio, bo nas tam nie będzie, a to goście przeciez z wesela. A jeździc ode mnie tam nie mam najmniejszego zamiaru, bo jak J wspomniałam, ze to tak dziwnie to powiedział, ze jak się będzie czuł by wsiąć w samochód to mozemy tam pojechać. Ale ja nie mam zamiaru po weselu, gdy na pewno będziemy zmęczeni jeszcze ganiać i zabawiać gości w dwóch miejscach. Dla mnie to idiotyzm. Ale co tam..zobaczymy jak wyjdzie i wtedy będziemy radzić. Jeśli okaze się, ze naszych gości by zostao tyle zeby robić poprawiny to "teściu" mimo swego charakteru będzie musiał ustąpić. Jak nie to tez się coś wymyśli. Najpierw było mi przykro, ze tak od razu zdecydował, ze bez poprawin, ale zawsze staram się wychodzić z załozenia, ze nie ma co martwić się na zapas.

No a dziś juz przywioza nam wódkę. Fajnie, nam się trafiło. Jestem zadowolona z siebie, bo w sumie ja to załatwiałam;) Nie dość, ze tanio to dostawa gratis, a wódka dobra;) Jeszcze napoje i wino, bo innych alko nie będziemy kupować. A i alko na wiejski stół. Nie wiemy za bardzo ile wziąc wina. U siostry kupiono 15 butelek, ale tak szły, ze tata w trakcie wesela jechał do sklepu dokupić. Co prawda niepotrzebnie, bo reszta została. No pomyślimy.

Piszcie dalej jak to u Was było czy będzie w takich sprawach organizacyjnych to się nawzajem zawsze czegoś ciekawego i róznych rozwiązań mozna dowiedzieć;)

A wczoraj byliśmy u mojej chrześnicy. Zdjęcia od fotografa dostałam. Jaka ona super, śliczna i fajna. Pośpiewałyśmy sobie cały wieczór;) Bo ona sobie tak gulga jakby spiewała, tak sobie "wyje". Ja nie mam absloutnie ładnego głosu, ale niestety dla moich najbliższych uwielbiam śpiewać. Tak więc sobie tak wczoraj powyłyśmy. Ja się śmiałam, ze moze piosenkarka, albo jaką śpiewaczka zostanie. Miejmy tylko nadzieję, ze głosu po mamie ani cioci nie odziedziczyła tylko po tacie, bo szwagier bardzo ładnie śpiewa. Zwłaszcza to nas śmieszyło bo w poniedziałek z J oglądaliśmy "Boską" w teatrze telewizji;) Bardzo mnie cieszy tez to, ze J tez uwaza, ze mała jest fajna. Muszę tu wyjaśnic, że jak gdzieś szliśmy do moich znajomych co mają dzieci to zawsze J z góry ostrzegał, ze nie lubi małych dzieci. Co prawda jak synek mojej kolezanki go zaczepiał, to sie z nim bawil, ale chłopczyl był juz starszy. No tak więc J nie lubi małych, obcych dzieci. A tu i na chrzcinach i co ich odwiedzamy to tak inaczej patrzy na małą, inaczej niz na "obce" dzieci. Na chrzcinach narobił masę zdjęć i dbał zeby kazdy miał z małą zdjęcie. Bardzo mi se to podoba i jestem z tego powodu bardzo zadowolona. Tak widzę, ze jakoś inaczej na nią patrzy. I jak zwykle jak rozczulam się nad jakims dzieckiem czy pieskiem to się z tego śmieje, tak tu potwierdza, ze fajna ta nasza kochana mała;) Zresztą zdradzę, że ja tez nie przepadam za "obcymi" dziećmi. Ludzie zachwycają się nimi, a dla mnie no dziecko-fajne, ładne, no i tyle. Jak się urodziła siostrzenica to bałam się, ze tez tak będzie. A tu niespodzianka. Jak ją zobaczyłam w szpitalu to az siępo płakałam. I po prostu patrze na nia nie jak na inne dzieci-to jest nasza mała. Po prostu czuję z nią jakąś więź i kocham ja. Wspaniała dziewczynka. Myslę jak to będzie jak bęzie starsza, jak będziemy się bawić, chodzic na spacery, gdzie będziemy ja zabierac i w ogóle;) No a teraz czas zacząć myśleć nad jakimś wspaniałym prezentem dla chrześnicy na Gwiazdkę;))

Pozdr serd

G

poniedziałek, 24 października 2011

Weselnie

W sobotę byliśmy z rodzicami u Narzeczonego. Generalnie jakieś wielkie decyzje nie zapadły. Ale: wybrana jest wódka na wesele i postanowiono, ze raczej nie będzie poprawin. Głównie czas nam minął na przyjemnej rozmowie na tematy nie zwiazane z weselem. Było miło-jak u cioci na imieninach. Fajnie, ze taka atmosfera, nie jest jakoś sztywno, tylko jak wśród starych znajomych. Czyli rodziny sie dogadują.



Co do wódki to wybrana, ale problem jest jeden-można ją kupić tylko u producenta-tak więc dziś się zorientujemy, czy mozliwe jest by kupić 170 butelek no i w jakiej cenie. Cena jednak gra dużą rolę więc jak zaśpiewa jakąś z kosmosu to lipa. No trzeba się dowiedzieć.



I niestety jak dla nas (bo oboje z Narzeczonym byliśmy za) to raczej nie będzie poprawin. Tzn jeszcze zobaczymy, bo przynajmniej z mojej strony to raczej jest prawdopodobne, bo mamy dużą rodzinę przyjezdną więc razcej jak ktoś przyjedzie z Katowic czy Radomia to po weselu od razu nie wsiądzie w samochód i nie wróci do domu, nie mówiąc już o rodzinie znad morza. Co prawda u mojej siostry tak było, że nie było sensu robić poprawin, bo wesele było w maju i duża część gości następnego dnia miała komunie więc kierowcy nie pili alko i po zabawie odjechali. Ale dla mnie to trochę tak smutno. Moja mama najlepiej wymyśliła, najsensowniej, że po prostu jak goście będą określać się czy przyjadą czy nie to będziemy pytać czy by zostali na poprawinach i wtedy w zależności od ich liczby albo będą poprawiny albo nie. Tylko, że tata Narzeczonego jest anty poprawinowy. On jest dość apodyktyczny, ale mam nadzieję, że jak wyjdzie tak, że będziemy chcieć poprawiny to da się to dogadać z nim. U nas jest sens robić poprawiny, bo jeśli po weselu zostanie spora ilośc gości to u nas w domu się nie zmieszczą na jakimś obiedzie następnego dnia i tak trzeba będzie robić to na sali gdzie było wesele więc większy kłopot dla nas, bo tak to wszystko zrobiłyby kucharki, a tak to my będziemy musieli latac po sali, nakrywac, sprzątać itp. Poza tym jeszcze pewnie i jakaś muzyka w tle by się przydała. Tak więc ja jestem jak najbardziej za poprawinami. Ale zobaczymy ile ludzi miałoby na nie zostać z przyżających gości. Poza tym ja osobiście chciałabym poprawiny, bo jak jestem gdzieś na weselu i nie ma poprawin to tak czegoś brak. Następnego dnia jest jakoś tak luźniej, że z rodziną i gośćmi bardziej się pogada, opowie wrażenia z dnia wcześniejszego. Poza tym Para Młoda też bardziej już na luzie. No zoabczymy. Ale i tak w niedzielę po weselu jakiś obiad, poczęstunek trzeba będzie zorganizować, bo wszyscy przyjezdni nie odjadą. Kierujemy sie liczbą gości przyjezdnych, bo ci co są na miejscu to jak będą chcieli przyjść na poprawiny to przyjdą a jak nie to nie. A ci z daleka to wcześniej już będą musieli się określić żeby np wiedzieć chociaż co z noclegami. I szczerze to jakoś zdenerwowałamnie ta stanowczośc taty Narzeczonego. On tak chce i tak ma być. A przeciez w sprawach wesela liczy się zdanie wielu osób i nas i moich rodziców tym bardziej. Zresztą juz nieraz w pewnych kwestiach jego zachowanie mi się nie podobało, a wręcz czasem zenowało. Zresztą Narzeczony nie zyje w bliskiej i przyjaznej relacji z tata. Na początku tego nie rozumiałam, ale jak poznałam blizej tego pana to juz wiem dlaczego i to rozumiem. Niestety i w rodzinie rózne sytaucje się zdarzają. Ale.., no cóz... to tata Narzeczonego. A przeciez sytuacja róznie moze się rozwinąć. Moi rodzice sa bardziej elastyczni. I wiem, ze jak będzie trzeba zorganizować poprawiny to namówią "teścia". W ogóle moi rodzice są wspaniali w tej organizacji. Zrobili juz wesele siostry i super się w tym spisali. Nieskromnie moge pwoiedzieć, ze było to najfajniejsze wesele na jakim byłam. Narzeczonemu tez się podobało i był pod wrazeniem. Dlatego tez ma zaufanie do moich rodziców w tej kwestii. Ja tez więc jak nie będzie poprawin to wiem, ze mama tak zrobi, ze wszyscy odjadą zadowoleni i wybawieni. No w kazdym bądź razie wódkę narazie kupimy tylko na wesele. A plusem jak nie będzie poprawin jest oczywiście oszczędność finansowa.



W związku z noclegami mam jeszcze do Was pytanie, jeśli byłyście w podobnej sytuacji, gdy zapraszaliście rodzinę spoza miejsca zamieszkania to czy Wy wynajmowaliście im jakieś pokoje, czy oni sami na własną rękę? Bo ja raz byłam w sytuacji, gdzie jak jechaliśmy na wesele to my sobie szukaliśmy kwater, a za innym razem to były już zorganizowane pokoje dla gości. Na pewno lepiej wygląda jak już jest przygotowany nocleg. Ale może macie inne doświadczenia i rady. Będę wdzięczna za doradztwo.


Haha-sprawa z wódką dowiedziana i jest super-cena odpowiednia i transport gratis;) więc w tym tygodniu zakupimy. I kolejna rzecz za nami. Jeszcze wino i napoje do załatwienia w tej kwestii.

sobota, 22 października 2011

Wielka Gra

Czy pamiętacie teleturniej "Wielka Gra"? Brakuje mi tego programu. Wyznaczał on, że jest sobotnie popołudnie. Temat muzyczny i elegancka Stanisława Ryster oznaczało, ze sobotnie popołudnie się zaczyna. Moja babcia o pani Stanisławie mówiła-przystojna kobieta. Przedstawienie sędziów i zaczynamy. Zawsze podziwiałam osoby tam startujące, ogrom ich wiedzy, zaangażowanie, poświęcony nauce czas. Mnie na coś takiego nie byłoby stać. Lubiłam ten program oglądać, dowiadywać się takich szczegółów z różnych dziedzin. Najbardziej lubiłam tematy z muzyki i klasycznej i rozrywkowej i z literatury. O te uwielbiałam. Z różnych dziedzin historii też, i o zwierzętach, owadach. Oj lubiłam "Wielką Grę'. Ale taki program nie miał już racji bytu-w potopie teleturniejów, gdzie generalnie nieraz z przypadku wygrywa się duże pieniądze, program gdzie trzeba naprawdę dużej wiedzy nie interesuje wielu ludzi, szczególnie jeśli oglądacze nie inetresują się niczym poza telenowelami. A szkoda. Co prawda jak na wiedzę zawodników to nagrody rzeczywiście nie były super wysokie. Ale szkoda mi, że tego już nie ma.

piątek, 21 października 2011

I znowu piątek;) Jak miło;)


Ten tydzień zleciał mi bardzo szybko-przez to dwudniowe szkolenie. Szkolenie raczej nic ciekawego. Hotel w miarę-ale żadnych rozrywek na wieczór typu basen, siłownia, kręgle czy cokolwiek. Jedynie bar-więc po kolacji pare osób zeszło na drinka. Ale ze bar do 23 czynny więc potem impreza przeniosła sie do Pani Dyrektor do pokoju. Jedzenie było lepsze niz w hotelu gdzie ostatnimi czasy stacjonowaliśmy, ale dla mnie po wyjazdach all to żadna rewelacja. A szkolenie- jak szkolenie. Na takich wyjazdach z jednej strony jest fajnie-bo integracja z osobami z innych oddziałów, w większości te same osoby przyjezdzają i fajnie jest, trochę się znamy. Można tez z nimi porozmawiać, ponarzekać na pracę-ze wzajemnym zrozumieniem, bo moja praca jest dość specyficzna i trudno czasem wyżalić się w domu osobom, które nie zawsze rozumieja o co chodzi. Ale z drugiej strony niektóre osoby juz przesadzają z tym narzekaniem, marudzą cały czas i na wszystko i mnie to irytuje. No i zawsze wracam wku... bo na takich spotkaniach morał jest jeden-Biuro nas lekceważy i ma w... głębokim poważaniu.


Poza szkoleniem to w poniedziałek i wczoraj udany ciężki trening na siłce. Uzależniłam się od niej totalnie i chyba codziennie mogłabym chodzić.


Jutro za to idziemy z rodzicami do przyszłych teściów uzgadniać dalsze szczegóły wesela. Wczoraj z mamą zrobiłyśmy listę gości-wyszło-masakra-74 osoby + 9 dzieci. A miało byc mniej niż na weselu siostry. Ona zapraszała duzo znajomych więc mama ograniczyła się w rodzinie-za to teraz dała popis. J wyszła lista niecałe 50 osób. To wychodzi wesele na 120 osób. Masakra. Wiadomo, ze z powodu odległości, zdrowia, wieku, powodów rodzinnych i innych duzo osób nie przyjedzie, ale ok 90-100 osób pewnie będzie. No jutro będzie tez m.in wypróbowywanie alkoholi na wesele. Zapowiada się więc niezła impreza.


Ogólnie nie mogę doczekac się dalszych przygotowań do wesela. Jak razem z J pracujemy nad tymi przygtowaniami to tak fajnie, miło. Tak jeszcze milej i jeszcze blizej. Nie wiem jak to opisać. Widząc, ze On tez się tym zajmuje, przejmuje i interesuje, to tak ciepło na sercu sie robi.


Wczoraj oglądałam pokaz slajdów ze ślubu i wesela kolezanki, który w prezencie zrobiła jej kuzynka i sie poryczałam ze wzruszenia.


No to napiszę potem jak było u "teściów".


A narazie miłego piatku i udanego weekendu.


Jeszcze jedno-ostatniop nie moge Was komentować. Jak wchodzę w -wybierz opcje -to mi się lista nie rozwija. Znów cos mi ten bloger zablokował. Mam nadzieję, ze niedługo mu to przejdzie.

poniedziałek, 17 października 2011

Po weekendzie-przed siłownią

No i piątek, weekend i po weekendzie. Wolne dni tak szybko mijają. Zresztą te pracujące też, ale ich tak nie szkoda;)

Rodzice pojechali w sobotę na działkę zamknąć sezon więc z J spędziliśmy wspólnie sobotni wieczór i niedzielne przedpołudnie. J przyjechał po pracy, wypiliśmy winko i było bardzo fajnie. Super, bardzo lubię jak u mnie śpi. Jak nie musi wieczorem jechać do domu. Jak zasypiamy obok siebie i budzimy się. Jak jak obudzę się w nocy On jest obok mnie. Tak sobie wtedy wyobrażam, że już jesteśmy małżeństwem. A rano wspólne śniadanko. Potem poszliśmy na zakupy, w mojej okolicy jest taki rynek co w niedzielę właśnie tylko działa. I wspólne robienie obiadu. J wymyślił gulasz węgierski z palckami kartoflanymi. Gulasz gotował J, a ja robiłam placki-pierwszy raz w życiu. Wszysko wyszło bardzo, bardzo pyszne. Bardzo się zawsze cieszę, jak to co ugotuję J smakuje. On też się cieszy, bo to mały łakomczuszek więc się cieszy, że jego przyszła żona dobrze gotuje.Niestey po obiedzie J ruszył do pracy, a ja sobie leniuchowałam. Naprawdę nie mogę się doczekać jak będziemy razem mieszkać, jak po pracy J będzie przyjezdzał do mnie.


A dziś znów idę na siłownię. W piątek zapisała się tez moja kolezanka. Wcześniej chodziłysmy razem, ale musiała przerwać treningi na kilka miesięcy. Teraz wróciła. Fajnie-we dwie zawsze raźniej. Minusem jest to, ze dłuzej schodzi, bo przeciez pośmiać się tez trzeba, ale w końcu śmiech to zdrowie. Fajnie, ze się zapisała. Teraz jeszcze chętniej będę chodzić. Co prawda po piątku do dziś jeszcze bolą mnie nogi, bo po urlopowej przerwie tak uczciwie pierwszy raz je ćwiczyłam, ale jak mówi J"to dobrze, jak boli to znaczy że rośnie" Ja jestem drobnej postury, raczej chudzinka więc chodzę na siłownię, by zbudowac masę mieśniową. I powiem, że efekty widać. Zanim trafiłam na siłownię, gdzie teraz chodzę przez kilka lat ćwiczyłam w fitnes klubie na moim osiedlu. Chodziłam na zajęcia pół na pół aerobowo-siłowe. Wydawało mi się, ze siłownia to nudy, a na takich zajęciach to w rytm muzyki się poskakało i trochę nad mięśniami popracowało. Potem jednak jakoś tak zaczęłam chodzić tam na siłownię. Ale nie podobała mi za bardzo atmosfera. Siłownia była mała, a ludzi duzo. Dodatkowo dziwny system godzinowo-cenowy tam był. Mniej się płaciło, za godziny 16-18 więcej 18-20. Te godziny totalnie mi nie pasowały-bo po pracy byłam tam ok 17 więc co to za trening godzinny, a znów zeby po pracy przyjść do domu i iść na 18 to mi sie nie chciało. Chodziłam więc głównie w weekendy. W końcu postanowiłam zmienic siłownię. Ponieważ jestem z natury nieśmiała to namówiłam kolezanke zeby się zapisała ze mną. Troche poszukiwania trwały, bo oprócz tego, zeby był to fajny klub wazna była cena. U nas jest bardzo duzo fitness klubów, ale te w centrum są dość drogie. Są "zrobione" na ekskluzywne salony odnowy, dla młodych i bogatych, nieraz bardzo bogatych. A szukałyśmy w centrum, bo mieszkamy na róznych osiedlach-więc szukałyśmy tak by każda z nas miała mniej więcej tyle samo drogi. W czasie tych poszukiwań trafiłam na jedną śmieszną, straszną siłownię. Tylko dla kobiet. Poszłam tam, a tam smród stęchlizny straszny, szatnia metr na dwa metry, a siłownia moze 5 na 5. Trenera zadnego-tylko jedna pani pod sześćdziesiątkę w "recepcji". Pytam się o trenera, a ona mówi, ze ona mi ćwiczenia pokarze!!!ja -oczy w słup. Dobra, machnęłam ręką. Idę ćwiczyć-a tam jedne steper, jeden rowerek, taki kręciołek do ćwiczeń na boczne mięśnie brzucha, jeden atlas i kilka hantli. Maszyny skrzypiące i rozklekotane. A ja zaaferowana wykupiłam karnet od razu na 2 miesiące-przed wejściem. Po "pseudo treningu" wychodząc odebrałam swoja kasę płacąc tylko za jednorazowe wejście. W sali obok zajęcia na piłkach prowadziła gruba instruktorka-jakbym miała taką trenerkę to zero motywacji. Po wyjściu nie mogłyśmy opanować śmiechu z tej "siłowni". Masakra.

W końcu znalazłyśmy fajną i nie tak drogą siłownię. Dodatkowo pracuje tam Mistrzyni Świata w Fitnessie i Kulturystyce, duzo mozna się więc od niej dowiedzieć i nauczyć. Chodzę tam od lutego i efekty widać!!! Tak mi się spodobało, ze jak miałam przerwe na wyjazd do Egiptu i potem troche nie ćwiczyłam, to juz nie mogłam sie doczekać jak wróce na trening. Wciągnęłam się na maksa . W pracy się dziwią, ze cały czas chodzę. Ale ja juz nie wyobrazam sobie zycia bez siłowni. Sposób odżywiania tez do siłowni dostosowuję i sen-bez tego nie byłoby takich efektów. Jak chodziłam na fitness to tak się tym nie interesowałam,a teraz wiem co wspomaga treningi, co jeść, pić czego nie jeść. No uzalezniłam się;)

Jutro jadę rano z kierownikiem "w delegację". Nie przepadam za takimi wyjazdami, ale trudno. Dobrze, ze na 2 dni, przewaznie takie wyjazdy mamy trzydniowe.

A w sobotę idziemy z rodzicami do przyszłych teściów, dogadać szczegóły wesela. Musimy z mama jeszcze zrobić w końcu listę gości z mojej strony.

No to się rozpisałam. Głównie o siłce wyszło;)

Miłego dnia i tygodnia i byle do następnego weekendu;)

G

P. S. Zdjęcie jest z netu-to nie ja.

piątek, 14 października 2011

Piątkowo

Lubię piątki.


Oczywiście jeszcze bardziej soboty i niedziele, ale piątek ma coś w sobie. Ma taki przedsmak nadchodzącego weekendu. Ten moment oczekiwania jest w tym wszystkim najfajniejszy. Tak jak przygotowania do Świąt, to oczekiwanie, podniecenie, niecierpliwość.


Ten weekend zapowiada się średnio, J pracuje na popołudnie więc czekają mnie 2 samotne popołudnia, a rodzice wyjeżdżaja na działkę, zakończyć sezon. W sobote to nawet spoko, bo nie będę musiała się śpieszyć z zakupami, sprzątaniem itd. A w niedzielę-sama. Lubię wtedy sobie poleżec z książką, albo przed TV zalegać. Też fajnie, człowiek trochę się wyciszy. A może do siostry skoczę i chrześnicy. Albo z koleżanką na jakieś piwko-no zobaczymy. Najfajniej, ze nie trzeba sie będzie nigdzie śpieszyć, mozna sobie po swojemu zaplanować czas nie tylko od godziny 17tej, mozna coś porobić, a mozna nic nie robić.

No ale fajnie, że rodzice sobie na weekend jadą to J w sobotę po pracy zosatnie u mnie do obiadu w niedzielę. Przyjemnie będzie znów obok niego położyć się, zasnąć i obudzić;) Wspaniale.


A dziś na siłkę więc pomysł na popołudnie dobry. J będzie w pracy to spokojnie, bez pośpiechu potrenuję. Koleżanka ma dziś do mnie dołączyć. Właśnie!!-muszę jej plan treningowy druknąć;)


To miłego weekendu;) Pozdr

środa, 12 października 2011

No i były ślimaki



No i wczoraj spróbowaliśmy ślimaków.

Poszliśmy wieczorem do Lidla po musli, a tu patrzę, w zarażarce...są...ślimaki:

-Bierzemy?

-Bierzemy!

No i kupiliśmy.

Rozgrzać piekarnik do 180 stopni i wrzucić ślimoki na 7-10 minut. Przyrządzone były "po burgundzku". Smród czosnku z masłem w całej kuchni (choć ja uwielbiam, uwielbiam czosnek-ten zapach mi nie odpowiadał). Dobra po wyjęciu z piekarnika narodziło się pytanie - jak to zjeść??? Staraliśmy się końcówkami łyżeczek do herbaty wygrzebać ze skorupki to co trzeba było zjeść. Jadłam z zamkniętymi oczami. Jakoś nie mogłam przezwyciężyć wstrętu, gdy wyobrażałam sobie tego ślimaka w skorupce. Sczególnie przy pierwszym było bleee. A co do smaku - wspólnie orzekliśmy - bez rewelacji. Właściwie sam ślimak to nie ma żądnego konkretnegos maku. To przyprawy nadaja mu go. Tak wiec szału nie ma. Choć na pewno zamówione w wykwintnej restauracji były by smaczniejsze, choć pewnie i tak zamykałabym oczy przy jedzeniu. Ale na pewno to nie koniec naszych kulinarnych eksperymentów. Jednak jak narazie sushi i owoce morza są The Best.

A dziś będą klopsiki, z ryżem - raczej bez eksperymentów.

Zwłaszcza, że w końcu mam nadzieję dostać się do lekarza z moją uszkodzoną piętą. Juz od tygodnia prubuję, ale zawsze jakoś nie wychodzi. Mam nadzieję, ze stopy mi nie utną;) Oby szybko dalo się to wyleczyć.

Pozdr wszystkim;)

G

wtorek, 11 października 2011

8 miesięcy

Jeszcze 8 miesięcy do naszego ślubu (bez 2 dni)!!!



Jak ten czas szybko mija. Dopiero były oświadczyny, a już prawie wszystko na wesele załatwione. I staje się to takie realne!!!
8 miesięcy i dużo to i mało. Mało-bo szybko mija czas, nie obejrzysz się a tydzień za tygodniem ginie, miesiąc za miesiącem. Niedawno wróciliśmy z urlopu, a za niedługo Wszystkich Świętych, nasza kolejna, 3cia rocznica poznania się i Boże Narodzenie, kolejny Sylwester, zima. Zleci jak biczem strzelił i się nie obejrzymy a juz będzie czerwiec.
A długo, bo juz bym chciał żebyśmy byli małżeństwem. Choć J zawsze jest zdania, że wszystko w swoim czasie przyjdzie i nie ma się co niecierpliwić-nie wykazuje niecierpliwości jak ja ze juz bym chciała i nie mogę się doczekać róznych rzeczy, wydarzeń, spraw, to nawet On niedawno powiedział, ze juz byśmy mogli razem mieszkać i żeby się już tak ciągle nie rozstawać. Coraz bardziej za nim tęsknię jak wieczorem jedzie do domu. Oczywiście tez się trochę boję jak to będzie po, bo do tej pory razem nie mieszkaliśmy. Poza tym będziemy mieszkać z moimi rodzicami. Też się martwię jak to może być, jak to się ułoży. W pracy wszyscy mi odradzali mieszkanie z rodzicami, ale co zrobić. Rodzice mają duże mieszkanie i mamie szkoda go sprzedawać, by zamienić na 2 mniejsze. Mamy też kawalerkę, ale jest teraz wynajmowana. A J pomysł mojej mamy by mieszkac z nimi się bardzo podoba i On jest bardzo za-bardziej niż ja (ja wolałabym juz mieszkac w kawalerce a potem się rozejrzec za większym mieszkaniem). No ale jestem pełna nadzieii i dobrej mysli, ze będzie dobrze i wystarczy dobra wola by się dobrze układało i razem w czwórkę mieszkało. Zobaczymy.Najwyzej w razie ewentualnych kłopotów będziemy myśleć i radzić.



Niedługo jedziemy z rodzicami do przyszłych teściów w celu dogadania kolejnych konkretów nt ślubu i wesela. Ile gości, ile kupić wódki, czy będą poprawiny itp itd. No i by sie lepiej poznali. Juz się znają, bo moi rodzice zaprosili rodziców J niedługo po oświadczynach właśnie by się poznac i wstępne info nt wesela uzgodnić. Kolacja była miła, nie było skrępowania i nadspodziewanie fajnie się bawiliśmy. Rodzicom teściowie przypadli do gustu.


Nie mogę się juz doczekać ślubu. Ale nie samego dnia ślubu i wesela, ale tego co będzie po. Jak będziemy wspólnie robić zakupy, sprzątać, gotować, chodzić razem spać i koło siebie się budzić. Takiego naszego wspólnego dnia codziennego. Choć troszkę tez się jakoś tak boję, ale chyba wiele osób tak ma???


P.S. Pierwszy raz w życiu policzyłam parę dni: znamy się z J 4.043 dni, J poprosił mnie o rękę 388 dni temu, a za 241 dni będziemy małzeństwem. Nigdy nie bawiłam się w takie głupoty, ale co tam raz mozna;))