środa, 26 października 2011

Dalej weselnie

Dzięki dziewczyny za wszystkie rady. My tez jesteśmy zdania ze, ze to my powinniśmy zorganizowac noclegi dla gości, ale J mi przypomniał, ze właśnie raz jak byliśmy na weselu to sami szukaliśmy kwater. Zresztą na wesele mojej siostry pokoje rodzice zamaiwali. szkoda tylko, ze nie pamietają gdzie więc trzeba będzie czegoś poszukać. Na szczęscie w wyszukiwaniu hoteli jestem dobra;) A tata J nie chce poprawin generalnie nie wiem dlaczego, chyba po prostu ze względu na finanse, bo jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o kasę. Dziwi mnie to trochę, bo rodzina J do biednych nie nalezy. Jest lepiej sytuowana finansowo od mojej. Wydaje mi sie, ze moze niestety przez stosunki J z tata troche. Bo ciekawa jestem czy nie będzie chciał zeby siostra J miała wesele z poprawinami. Jestem przekonana ze tak, znajac go, bo wszystko co najlepsze dla córki, a syn odstawiony. Często jak cos mówił o J to czułam się zazenowana i jakbyśmy byli małzeństwem to na pewno bym na takie słowa zareagowała, ale jako obca osoba nie mam prawa zwracac mu uwagi. Tzn zwróciłam, ale grzecznie, tak troche w zawaluowany sposób,a tak to zareagowała bym trochę dobitniej. Tak to sympatyczny facet, ale w stosunku do Narzeczonego nie fair. J za to na szczęście mamę ma wspaniałą;) Dziwne ze nie chce poprawin bo w sumie cała rodzina Narzeczonego jest przyjezdna. Ale juz zostało wymyślone, ze następnego dnia rodzice J pojadą do jego ciotki, która ma dom i tam będzie zorganizowany poczęstunek dla nich. Wg mnie troche to głupio, bo nas tam nie będzie, a to goście przeciez z wesela. A jeździc ode mnie tam nie mam najmniejszego zamiaru, bo jak J wspomniałam, ze to tak dziwnie to powiedział, ze jak się będzie czuł by wsiąć w samochód to mozemy tam pojechać. Ale ja nie mam zamiaru po weselu, gdy na pewno będziemy zmęczeni jeszcze ganiać i zabawiać gości w dwóch miejscach. Dla mnie to idiotyzm. Ale co tam..zobaczymy jak wyjdzie i wtedy będziemy radzić. Jeśli okaze się, ze naszych gości by zostao tyle zeby robić poprawiny to "teściu" mimo swego charakteru będzie musiał ustąpić. Jak nie to tez się coś wymyśli. Najpierw było mi przykro, ze tak od razu zdecydował, ze bez poprawin, ale zawsze staram się wychodzić z załozenia, ze nie ma co martwić się na zapas.

No a dziś juz przywioza nam wódkę. Fajnie, nam się trafiło. Jestem zadowolona z siebie, bo w sumie ja to załatwiałam;) Nie dość, ze tanio to dostawa gratis, a wódka dobra;) Jeszcze napoje i wino, bo innych alko nie będziemy kupować. A i alko na wiejski stół. Nie wiemy za bardzo ile wziąc wina. U siostry kupiono 15 butelek, ale tak szły, ze tata w trakcie wesela jechał do sklepu dokupić. Co prawda niepotrzebnie, bo reszta została. No pomyślimy.

Piszcie dalej jak to u Was było czy będzie w takich sprawach organizacyjnych to się nawzajem zawsze czegoś ciekawego i róznych rozwiązań mozna dowiedzieć;)

A wczoraj byliśmy u mojej chrześnicy. Zdjęcia od fotografa dostałam. Jaka ona super, śliczna i fajna. Pośpiewałyśmy sobie cały wieczór;) Bo ona sobie tak gulga jakby spiewała, tak sobie "wyje". Ja nie mam absloutnie ładnego głosu, ale niestety dla moich najbliższych uwielbiam śpiewać. Tak więc sobie tak wczoraj powyłyśmy. Ja się śmiałam, ze moze piosenkarka, albo jaką śpiewaczka zostanie. Miejmy tylko nadzieję, ze głosu po mamie ani cioci nie odziedziczyła tylko po tacie, bo szwagier bardzo ładnie śpiewa. Zwłaszcza to nas śmieszyło bo w poniedziałek z J oglądaliśmy "Boską" w teatrze telewizji;) Bardzo mnie cieszy tez to, ze J tez uwaza, ze mała jest fajna. Muszę tu wyjaśnic, że jak gdzieś szliśmy do moich znajomych co mają dzieci to zawsze J z góry ostrzegał, ze nie lubi małych dzieci. Co prawda jak synek mojej kolezanki go zaczepiał, to sie z nim bawil, ale chłopczyl był juz starszy. No tak więc J nie lubi małych, obcych dzieci. A tu i na chrzcinach i co ich odwiedzamy to tak inaczej patrzy na małą, inaczej niz na "obce" dzieci. Na chrzcinach narobił masę zdjęć i dbał zeby kazdy miał z małą zdjęcie. Bardzo mi se to podoba i jestem z tego powodu bardzo zadowolona. Tak widzę, ze jakoś inaczej na nią patrzy. I jak zwykle jak rozczulam się nad jakims dzieckiem czy pieskiem to się z tego śmieje, tak tu potwierdza, ze fajna ta nasza kochana mała;) Zresztą zdradzę, że ja tez nie przepadam za "obcymi" dziećmi. Ludzie zachwycają się nimi, a dla mnie no dziecko-fajne, ładne, no i tyle. Jak się urodziła siostrzenica to bałam się, ze tez tak będzie. A tu niespodzianka. Jak ją zobaczyłam w szpitalu to az siępo płakałam. I po prostu patrze na nia nie jak na inne dzieci-to jest nasza mała. Po prostu czuję z nią jakąś więź i kocham ja. Wspaniała dziewczynka. Myslę jak to będzie jak bęzie starsza, jak będziemy się bawić, chodzic na spacery, gdzie będziemy ja zabierac i w ogóle;) No a teraz czas zacząć myśleć nad jakimś wspaniałym prezentem dla chrześnicy na Gwiazdkę;))

Pozdr serd

G

poniedziałek, 24 października 2011

Weselnie

W sobotę byliśmy z rodzicami u Narzeczonego. Generalnie jakieś wielkie decyzje nie zapadły. Ale: wybrana jest wódka na wesele i postanowiono, ze raczej nie będzie poprawin. Głównie czas nam minął na przyjemnej rozmowie na tematy nie zwiazane z weselem. Było miło-jak u cioci na imieninach. Fajnie, ze taka atmosfera, nie jest jakoś sztywno, tylko jak wśród starych znajomych. Czyli rodziny sie dogadują.



Co do wódki to wybrana, ale problem jest jeden-można ją kupić tylko u producenta-tak więc dziś się zorientujemy, czy mozliwe jest by kupić 170 butelek no i w jakiej cenie. Cena jednak gra dużą rolę więc jak zaśpiewa jakąś z kosmosu to lipa. No trzeba się dowiedzieć.



I niestety jak dla nas (bo oboje z Narzeczonym byliśmy za) to raczej nie będzie poprawin. Tzn jeszcze zobaczymy, bo przynajmniej z mojej strony to raczej jest prawdopodobne, bo mamy dużą rodzinę przyjezdną więc razcej jak ktoś przyjedzie z Katowic czy Radomia to po weselu od razu nie wsiądzie w samochód i nie wróci do domu, nie mówiąc już o rodzinie znad morza. Co prawda u mojej siostry tak było, że nie było sensu robić poprawin, bo wesele było w maju i duża część gości następnego dnia miała komunie więc kierowcy nie pili alko i po zabawie odjechali. Ale dla mnie to trochę tak smutno. Moja mama najlepiej wymyśliła, najsensowniej, że po prostu jak goście będą określać się czy przyjadą czy nie to będziemy pytać czy by zostali na poprawinach i wtedy w zależności od ich liczby albo będą poprawiny albo nie. Tylko, że tata Narzeczonego jest anty poprawinowy. On jest dość apodyktyczny, ale mam nadzieję, że jak wyjdzie tak, że będziemy chcieć poprawiny to da się to dogadać z nim. U nas jest sens robić poprawiny, bo jeśli po weselu zostanie spora ilośc gości to u nas w domu się nie zmieszczą na jakimś obiedzie następnego dnia i tak trzeba będzie robić to na sali gdzie było wesele więc większy kłopot dla nas, bo tak to wszystko zrobiłyby kucharki, a tak to my będziemy musieli latac po sali, nakrywac, sprzątać itp. Poza tym jeszcze pewnie i jakaś muzyka w tle by się przydała. Tak więc ja jestem jak najbardziej za poprawinami. Ale zobaczymy ile ludzi miałoby na nie zostać z przyżających gości. Poza tym ja osobiście chciałabym poprawiny, bo jak jestem gdzieś na weselu i nie ma poprawin to tak czegoś brak. Następnego dnia jest jakoś tak luźniej, że z rodziną i gośćmi bardziej się pogada, opowie wrażenia z dnia wcześniejszego. Poza tym Para Młoda też bardziej już na luzie. No zoabczymy. Ale i tak w niedzielę po weselu jakiś obiad, poczęstunek trzeba będzie zorganizować, bo wszyscy przyjezdni nie odjadą. Kierujemy sie liczbą gości przyjezdnych, bo ci co są na miejscu to jak będą chcieli przyjść na poprawiny to przyjdą a jak nie to nie. A ci z daleka to wcześniej już będą musieli się określić żeby np wiedzieć chociaż co z noclegami. I szczerze to jakoś zdenerwowałamnie ta stanowczośc taty Narzeczonego. On tak chce i tak ma być. A przeciez w sprawach wesela liczy się zdanie wielu osób i nas i moich rodziców tym bardziej. Zresztą juz nieraz w pewnych kwestiach jego zachowanie mi się nie podobało, a wręcz czasem zenowało. Zresztą Narzeczony nie zyje w bliskiej i przyjaznej relacji z tata. Na początku tego nie rozumiałam, ale jak poznałam blizej tego pana to juz wiem dlaczego i to rozumiem. Niestety i w rodzinie rózne sytaucje się zdarzają. Ale.., no cóz... to tata Narzeczonego. A przeciez sytuacja róznie moze się rozwinąć. Moi rodzice sa bardziej elastyczni. I wiem, ze jak będzie trzeba zorganizować poprawiny to namówią "teścia". W ogóle moi rodzice są wspaniali w tej organizacji. Zrobili juz wesele siostry i super się w tym spisali. Nieskromnie moge pwoiedzieć, ze było to najfajniejsze wesele na jakim byłam. Narzeczonemu tez się podobało i był pod wrazeniem. Dlatego tez ma zaufanie do moich rodziców w tej kwestii. Ja tez więc jak nie będzie poprawin to wiem, ze mama tak zrobi, ze wszyscy odjadą zadowoleni i wybawieni. No w kazdym bądź razie wódkę narazie kupimy tylko na wesele. A plusem jak nie będzie poprawin jest oczywiście oszczędność finansowa.



W związku z noclegami mam jeszcze do Was pytanie, jeśli byłyście w podobnej sytuacji, gdy zapraszaliście rodzinę spoza miejsca zamieszkania to czy Wy wynajmowaliście im jakieś pokoje, czy oni sami na własną rękę? Bo ja raz byłam w sytuacji, gdzie jak jechaliśmy na wesele to my sobie szukaliśmy kwater, a za innym razem to były już zorganizowane pokoje dla gości. Na pewno lepiej wygląda jak już jest przygotowany nocleg. Ale może macie inne doświadczenia i rady. Będę wdzięczna za doradztwo.


Haha-sprawa z wódką dowiedziana i jest super-cena odpowiednia i transport gratis;) więc w tym tygodniu zakupimy. I kolejna rzecz za nami. Jeszcze wino i napoje do załatwienia w tej kwestii.

sobota, 22 października 2011

Wielka Gra

Czy pamiętacie teleturniej "Wielka Gra"? Brakuje mi tego programu. Wyznaczał on, że jest sobotnie popołudnie. Temat muzyczny i elegancka Stanisława Ryster oznaczało, ze sobotnie popołudnie się zaczyna. Moja babcia o pani Stanisławie mówiła-przystojna kobieta. Przedstawienie sędziów i zaczynamy. Zawsze podziwiałam osoby tam startujące, ogrom ich wiedzy, zaangażowanie, poświęcony nauce czas. Mnie na coś takiego nie byłoby stać. Lubiłam ten program oglądać, dowiadywać się takich szczegółów z różnych dziedzin. Najbardziej lubiłam tematy z muzyki i klasycznej i rozrywkowej i z literatury. O te uwielbiałam. Z różnych dziedzin historii też, i o zwierzętach, owadach. Oj lubiłam "Wielką Grę'. Ale taki program nie miał już racji bytu-w potopie teleturniejów, gdzie generalnie nieraz z przypadku wygrywa się duże pieniądze, program gdzie trzeba naprawdę dużej wiedzy nie interesuje wielu ludzi, szczególnie jeśli oglądacze nie inetresują się niczym poza telenowelami. A szkoda. Co prawda jak na wiedzę zawodników to nagrody rzeczywiście nie były super wysokie. Ale szkoda mi, że tego już nie ma.

piątek, 21 października 2011

I znowu piątek;) Jak miło;)


Ten tydzień zleciał mi bardzo szybko-przez to dwudniowe szkolenie. Szkolenie raczej nic ciekawego. Hotel w miarę-ale żadnych rozrywek na wieczór typu basen, siłownia, kręgle czy cokolwiek. Jedynie bar-więc po kolacji pare osób zeszło na drinka. Ale ze bar do 23 czynny więc potem impreza przeniosła sie do Pani Dyrektor do pokoju. Jedzenie było lepsze niz w hotelu gdzie ostatnimi czasy stacjonowaliśmy, ale dla mnie po wyjazdach all to żadna rewelacja. A szkolenie- jak szkolenie. Na takich wyjazdach z jednej strony jest fajnie-bo integracja z osobami z innych oddziałów, w większości te same osoby przyjezdzają i fajnie jest, trochę się znamy. Można tez z nimi porozmawiać, ponarzekać na pracę-ze wzajemnym zrozumieniem, bo moja praca jest dość specyficzna i trudno czasem wyżalić się w domu osobom, które nie zawsze rozumieja o co chodzi. Ale z drugiej strony niektóre osoby juz przesadzają z tym narzekaniem, marudzą cały czas i na wszystko i mnie to irytuje. No i zawsze wracam wku... bo na takich spotkaniach morał jest jeden-Biuro nas lekceważy i ma w... głębokim poważaniu.


Poza szkoleniem to w poniedziałek i wczoraj udany ciężki trening na siłce. Uzależniłam się od niej totalnie i chyba codziennie mogłabym chodzić.


Jutro za to idziemy z rodzicami do przyszłych teściów uzgadniać dalsze szczegóły wesela. Wczoraj z mamą zrobiłyśmy listę gości-wyszło-masakra-74 osoby + 9 dzieci. A miało byc mniej niż na weselu siostry. Ona zapraszała duzo znajomych więc mama ograniczyła się w rodzinie-za to teraz dała popis. J wyszła lista niecałe 50 osób. To wychodzi wesele na 120 osób. Masakra. Wiadomo, ze z powodu odległości, zdrowia, wieku, powodów rodzinnych i innych duzo osób nie przyjedzie, ale ok 90-100 osób pewnie będzie. No jutro będzie tez m.in wypróbowywanie alkoholi na wesele. Zapowiada się więc niezła impreza.


Ogólnie nie mogę doczekac się dalszych przygotowań do wesela. Jak razem z J pracujemy nad tymi przygtowaniami to tak fajnie, miło. Tak jeszcze milej i jeszcze blizej. Nie wiem jak to opisać. Widząc, ze On tez się tym zajmuje, przejmuje i interesuje, to tak ciepło na sercu sie robi.


Wczoraj oglądałam pokaz slajdów ze ślubu i wesela kolezanki, który w prezencie zrobiła jej kuzynka i sie poryczałam ze wzruszenia.


No to napiszę potem jak było u "teściów".


A narazie miłego piatku i udanego weekendu.


Jeszcze jedno-ostatniop nie moge Was komentować. Jak wchodzę w -wybierz opcje -to mi się lista nie rozwija. Znów cos mi ten bloger zablokował. Mam nadzieję, ze niedługo mu to przejdzie.

poniedziałek, 17 października 2011

Po weekendzie-przed siłownią

No i piątek, weekend i po weekendzie. Wolne dni tak szybko mijają. Zresztą te pracujące też, ale ich tak nie szkoda;)

Rodzice pojechali w sobotę na działkę zamknąć sezon więc z J spędziliśmy wspólnie sobotni wieczór i niedzielne przedpołudnie. J przyjechał po pracy, wypiliśmy winko i było bardzo fajnie. Super, bardzo lubię jak u mnie śpi. Jak nie musi wieczorem jechać do domu. Jak zasypiamy obok siebie i budzimy się. Jak jak obudzę się w nocy On jest obok mnie. Tak sobie wtedy wyobrażam, że już jesteśmy małżeństwem. A rano wspólne śniadanko. Potem poszliśmy na zakupy, w mojej okolicy jest taki rynek co w niedzielę właśnie tylko działa. I wspólne robienie obiadu. J wymyślił gulasz węgierski z palckami kartoflanymi. Gulasz gotował J, a ja robiłam placki-pierwszy raz w życiu. Wszysko wyszło bardzo, bardzo pyszne. Bardzo się zawsze cieszę, jak to co ugotuję J smakuje. On też się cieszy, bo to mały łakomczuszek więc się cieszy, że jego przyszła żona dobrze gotuje.Niestey po obiedzie J ruszył do pracy, a ja sobie leniuchowałam. Naprawdę nie mogę się doczekać jak będziemy razem mieszkać, jak po pracy J będzie przyjezdzał do mnie.


A dziś znów idę na siłownię. W piątek zapisała się tez moja kolezanka. Wcześniej chodziłysmy razem, ale musiała przerwać treningi na kilka miesięcy. Teraz wróciła. Fajnie-we dwie zawsze raźniej. Minusem jest to, ze dłuzej schodzi, bo przeciez pośmiać się tez trzeba, ale w końcu śmiech to zdrowie. Fajnie, ze się zapisała. Teraz jeszcze chętniej będę chodzić. Co prawda po piątku do dziś jeszcze bolą mnie nogi, bo po urlopowej przerwie tak uczciwie pierwszy raz je ćwiczyłam, ale jak mówi J"to dobrze, jak boli to znaczy że rośnie" Ja jestem drobnej postury, raczej chudzinka więc chodzę na siłownię, by zbudowac masę mieśniową. I powiem, że efekty widać. Zanim trafiłam na siłownię, gdzie teraz chodzę przez kilka lat ćwiczyłam w fitnes klubie na moim osiedlu. Chodziłam na zajęcia pół na pół aerobowo-siłowe. Wydawało mi się, ze siłownia to nudy, a na takich zajęciach to w rytm muzyki się poskakało i trochę nad mięśniami popracowało. Potem jednak jakoś tak zaczęłam chodzić tam na siłownię. Ale nie podobała mi za bardzo atmosfera. Siłownia była mała, a ludzi duzo. Dodatkowo dziwny system godzinowo-cenowy tam był. Mniej się płaciło, za godziny 16-18 więcej 18-20. Te godziny totalnie mi nie pasowały-bo po pracy byłam tam ok 17 więc co to za trening godzinny, a znów zeby po pracy przyjść do domu i iść na 18 to mi sie nie chciało. Chodziłam więc głównie w weekendy. W końcu postanowiłam zmienic siłownię. Ponieważ jestem z natury nieśmiała to namówiłam kolezanke zeby się zapisała ze mną. Troche poszukiwania trwały, bo oprócz tego, zeby był to fajny klub wazna była cena. U nas jest bardzo duzo fitness klubów, ale te w centrum są dość drogie. Są "zrobione" na ekskluzywne salony odnowy, dla młodych i bogatych, nieraz bardzo bogatych. A szukałyśmy w centrum, bo mieszkamy na róznych osiedlach-więc szukałyśmy tak by każda z nas miała mniej więcej tyle samo drogi. W czasie tych poszukiwań trafiłam na jedną śmieszną, straszną siłownię. Tylko dla kobiet. Poszłam tam, a tam smród stęchlizny straszny, szatnia metr na dwa metry, a siłownia moze 5 na 5. Trenera zadnego-tylko jedna pani pod sześćdziesiątkę w "recepcji". Pytam się o trenera, a ona mówi, ze ona mi ćwiczenia pokarze!!!ja -oczy w słup. Dobra, machnęłam ręką. Idę ćwiczyć-a tam jedne steper, jeden rowerek, taki kręciołek do ćwiczeń na boczne mięśnie brzucha, jeden atlas i kilka hantli. Maszyny skrzypiące i rozklekotane. A ja zaaferowana wykupiłam karnet od razu na 2 miesiące-przed wejściem. Po "pseudo treningu" wychodząc odebrałam swoja kasę płacąc tylko za jednorazowe wejście. W sali obok zajęcia na piłkach prowadziła gruba instruktorka-jakbym miała taką trenerkę to zero motywacji. Po wyjściu nie mogłyśmy opanować śmiechu z tej "siłowni". Masakra.

W końcu znalazłyśmy fajną i nie tak drogą siłownię. Dodatkowo pracuje tam Mistrzyni Świata w Fitnessie i Kulturystyce, duzo mozna się więc od niej dowiedzieć i nauczyć. Chodzę tam od lutego i efekty widać!!! Tak mi się spodobało, ze jak miałam przerwe na wyjazd do Egiptu i potem troche nie ćwiczyłam, to juz nie mogłam sie doczekać jak wróce na trening. Wciągnęłam się na maksa . W pracy się dziwią, ze cały czas chodzę. Ale ja juz nie wyobrazam sobie zycia bez siłowni. Sposób odżywiania tez do siłowni dostosowuję i sen-bez tego nie byłoby takich efektów. Jak chodziłam na fitness to tak się tym nie interesowałam,a teraz wiem co wspomaga treningi, co jeść, pić czego nie jeść. No uzalezniłam się;)

Jutro jadę rano z kierownikiem "w delegację". Nie przepadam za takimi wyjazdami, ale trudno. Dobrze, ze na 2 dni, przewaznie takie wyjazdy mamy trzydniowe.

A w sobotę idziemy z rodzicami do przyszłych teściów, dogadać szczegóły wesela. Musimy z mama jeszcze zrobić w końcu listę gości z mojej strony.

No to się rozpisałam. Głównie o siłce wyszło;)

Miłego dnia i tygodnia i byle do następnego weekendu;)

G

P. S. Zdjęcie jest z netu-to nie ja.

piątek, 14 października 2011

Piątkowo

Lubię piątki.


Oczywiście jeszcze bardziej soboty i niedziele, ale piątek ma coś w sobie. Ma taki przedsmak nadchodzącego weekendu. Ten moment oczekiwania jest w tym wszystkim najfajniejszy. Tak jak przygotowania do Świąt, to oczekiwanie, podniecenie, niecierpliwość.


Ten weekend zapowiada się średnio, J pracuje na popołudnie więc czekają mnie 2 samotne popołudnia, a rodzice wyjeżdżaja na działkę, zakończyć sezon. W sobote to nawet spoko, bo nie będę musiała się śpieszyć z zakupami, sprzątaniem itd. A w niedzielę-sama. Lubię wtedy sobie poleżec z książką, albo przed TV zalegać. Też fajnie, człowiek trochę się wyciszy. A może do siostry skoczę i chrześnicy. Albo z koleżanką na jakieś piwko-no zobaczymy. Najfajniej, ze nie trzeba sie będzie nigdzie śpieszyć, mozna sobie po swojemu zaplanować czas nie tylko od godziny 17tej, mozna coś porobić, a mozna nic nie robić.

No ale fajnie, że rodzice sobie na weekend jadą to J w sobotę po pracy zosatnie u mnie do obiadu w niedzielę. Przyjemnie będzie znów obok niego położyć się, zasnąć i obudzić;) Wspaniale.


A dziś na siłkę więc pomysł na popołudnie dobry. J będzie w pracy to spokojnie, bez pośpiechu potrenuję. Koleżanka ma dziś do mnie dołączyć. Właśnie!!-muszę jej plan treningowy druknąć;)


To miłego weekendu;) Pozdr

środa, 12 października 2011

No i były ślimaki



No i wczoraj spróbowaliśmy ślimaków.

Poszliśmy wieczorem do Lidla po musli, a tu patrzę, w zarażarce...są...ślimaki:

-Bierzemy?

-Bierzemy!

No i kupiliśmy.

Rozgrzać piekarnik do 180 stopni i wrzucić ślimoki na 7-10 minut. Przyrządzone były "po burgundzku". Smród czosnku z masłem w całej kuchni (choć ja uwielbiam, uwielbiam czosnek-ten zapach mi nie odpowiadał). Dobra po wyjęciu z piekarnika narodziło się pytanie - jak to zjeść??? Staraliśmy się końcówkami łyżeczek do herbaty wygrzebać ze skorupki to co trzeba było zjeść. Jadłam z zamkniętymi oczami. Jakoś nie mogłam przezwyciężyć wstrętu, gdy wyobrażałam sobie tego ślimaka w skorupce. Sczególnie przy pierwszym było bleee. A co do smaku - wspólnie orzekliśmy - bez rewelacji. Właściwie sam ślimak to nie ma żądnego konkretnegos maku. To przyprawy nadaja mu go. Tak wiec szału nie ma. Choć na pewno zamówione w wykwintnej restauracji były by smaczniejsze, choć pewnie i tak zamykałabym oczy przy jedzeniu. Ale na pewno to nie koniec naszych kulinarnych eksperymentów. Jednak jak narazie sushi i owoce morza są The Best.

A dziś będą klopsiki, z ryżem - raczej bez eksperymentów.

Zwłaszcza, że w końcu mam nadzieję dostać się do lekarza z moją uszkodzoną piętą. Juz od tygodnia prubuję, ale zawsze jakoś nie wychodzi. Mam nadzieję, ze stopy mi nie utną;) Oby szybko dalo się to wyleczyć.

Pozdr wszystkim;)

G

wtorek, 11 października 2011

8 miesięcy

Jeszcze 8 miesięcy do naszego ślubu (bez 2 dni)!!!



Jak ten czas szybko mija. Dopiero były oświadczyny, a już prawie wszystko na wesele załatwione. I staje się to takie realne!!!
8 miesięcy i dużo to i mało. Mało-bo szybko mija czas, nie obejrzysz się a tydzień za tygodniem ginie, miesiąc za miesiącem. Niedawno wróciliśmy z urlopu, a za niedługo Wszystkich Świętych, nasza kolejna, 3cia rocznica poznania się i Boże Narodzenie, kolejny Sylwester, zima. Zleci jak biczem strzelił i się nie obejrzymy a juz będzie czerwiec.
A długo, bo juz bym chciał żebyśmy byli małżeństwem. Choć J zawsze jest zdania, że wszystko w swoim czasie przyjdzie i nie ma się co niecierpliwić-nie wykazuje niecierpliwości jak ja ze juz bym chciała i nie mogę się doczekać róznych rzeczy, wydarzeń, spraw, to nawet On niedawno powiedział, ze juz byśmy mogli razem mieszkać i żeby się już tak ciągle nie rozstawać. Coraz bardziej za nim tęsknię jak wieczorem jedzie do domu. Oczywiście tez się trochę boję jak to będzie po, bo do tej pory razem nie mieszkaliśmy. Poza tym będziemy mieszkać z moimi rodzicami. Też się martwię jak to może być, jak to się ułoży. W pracy wszyscy mi odradzali mieszkanie z rodzicami, ale co zrobić. Rodzice mają duże mieszkanie i mamie szkoda go sprzedawać, by zamienić na 2 mniejsze. Mamy też kawalerkę, ale jest teraz wynajmowana. A J pomysł mojej mamy by mieszkac z nimi się bardzo podoba i On jest bardzo za-bardziej niż ja (ja wolałabym juz mieszkac w kawalerce a potem się rozejrzec za większym mieszkaniem). No ale jestem pełna nadzieii i dobrej mysli, ze będzie dobrze i wystarczy dobra wola by się dobrze układało i razem w czwórkę mieszkało. Zobaczymy.Najwyzej w razie ewentualnych kłopotów będziemy myśleć i radzić.



Niedługo jedziemy z rodzicami do przyszłych teściów w celu dogadania kolejnych konkretów nt ślubu i wesela. Ile gości, ile kupić wódki, czy będą poprawiny itp itd. No i by sie lepiej poznali. Juz się znają, bo moi rodzice zaprosili rodziców J niedługo po oświadczynach właśnie by się poznac i wstępne info nt wesela uzgodnić. Kolacja była miła, nie było skrępowania i nadspodziewanie fajnie się bawiliśmy. Rodzicom teściowie przypadli do gustu.


Nie mogę się juz doczekać ślubu. Ale nie samego dnia ślubu i wesela, ale tego co będzie po. Jak będziemy wspólnie robić zakupy, sprzątać, gotować, chodzić razem spać i koło siebie się budzić. Takiego naszego wspólnego dnia codziennego. Choć troszkę tez się jakoś tak boję, ale chyba wiele osób tak ma???


P.S. Pierwszy raz w życiu policzyłam parę dni: znamy się z J 4.043 dni, J poprosił mnie o rękę 388 dni temu, a za 241 dni będziemy małzeństwem. Nigdy nie bawiłam się w takie głupoty, ale co tam raz mozna;))

poniedziałek, 10 października 2011

Nabroiłam





Miało być o czymś innym, ale weekendowe wydarzenia nie dają mi spokoju i dręczą mnie wyrzuty sumienia. Zraniłam osobę, którą kocham. Powinnam być dla niej wsparciem, oparciem, podporą, azylem, pomocą-a zawiodłam i byłam powodem smutku i cierpienia. Czuję się podle i wrednie-i dobrze mi tak-świnia. Jak myślałam jak się musi czuć J to jeszcze bardziej zrozumiałam jak bardzo Go kocham. Takie sytuacje pokazują ogrom wzajemnej miłości, ale lepiej żeby to wiedzieć bez przykrych wydarzeń. Nie napiszę co zrobiłam bo to wstyd i obciach, ale zachowałam się niefajnie (tylko nie myślcie o jakiejś zdradzie-sprawa nie jest wielkiego kalibru, ale liczy się fakt zranienia bliskiego człowieka)

środa, 5 października 2011

Takie tam

Chyba ten bloger cały mnie nie lubi. Pisałam juz o moich kłopotach z komentarzami. Wczoraj juz spoko mogłam u Was komentować, a dziś znowu czarna d...a. Co wpiszę komentarz to on po prostu znika w przestrzeni netu. Na dodatek pewnie nie raz myślicie, że sie w ogóle na ortografii nie znam, bo jak trzeba napisac coś przez "Ż" to ja piszę "Z", ale to przez to, ze jak piszę "Z" z kropką to mi się tekst kasuje, który był niezapisany, az do tego "Z" z kropką (chyba trochę zagmatwanie opisałam ten problem??). Jakieś wahania nastroju ma ten bloger, albo ja cos cały czas nieświadomie psuje????





Jak narazie u mnie nic takiego się nie dzieje. Praca, praca, dom i siłownia. Nawet po przerwie nie mam dużych zakwasów, trochę mięśnie brzucha mnie bolą, przyczepy na żebrach i ciut barki. Spodziewałam się, ze będzie gorzej.



Wczoraj mieliśmy z J spróbować ślimaków, bo w Lidlu jest tydzień francuski, ale nie było już-więc smaka sobie tylko narobiliśmy. Co prawda ja miałam pewne obawy co do tych ślimaków, ale spróbować warto.


W ogóle lubimy takie kulinarne eksperymenty i poznawać nowe smaki. Jak się poznaliśmy to się okazało, że będę miała z kim iść na sushi-oboje chcieliśmy go spróbować. Do tej pory namawiałam kolezankę, ale ona nie miała odwagi. Tak więc z J sobie poszliśmy. Bardzo, bardzo nam zasmakowało. Szkoda tylko, że takie drogie. Zaczęliśmy sami więc je robić w domu. Wychodzi taniej, ale tez nie jest to danie "tanie jak barszcz" więc tylko od czasu do czasu pozwalamy sobie na takie frykasy - rarytasy. Najsmieszniejsze, ze nie tylko nam zasmakowało. Jak zaczęłiśmy to robic to moja mama powiedziała, ze na pewno nie będzie jeść surowej ryby (oprócz śledzia), ale jednak spróbowała i bardzo jej zasmakowało. Mój tato w ogóle nie lubi eksperymentów w kuchni-najlepszy jest sosik z kartofelkami. Ale też spróbował (nie wiem jak mama go przekonała) i tez mu smakuje. Siostrze też tylko szwagrowi nie-i dobrze-więcej dla nas -hehe. No a ostatnio J wymyślił, że śledź z sosem sojowym smakuje podobnie do sushi. Najpierw Go wyśmiałam, ale po spróbowaniu-wiecie co -moze nei smakuje jak sushi, ale jest pyszny. całego super smaku i tak pysznemu śledziowi nadaje sos sojowy. Pycha-palce lizać. Zrobiłam na sowje urodziny i zniknęło w mgnieniu oka. Polecam. No chyba, że ktoś nie lubi ryb. My uwielbiamy!!!I owoce morza. Do nich jeszcze się rodzinka nie przekonała. Mama raz prawie, prawie by skosztowała, ale w ostateczności stchórzyła.


A to nasze dzieło - nigri i maki-pychota


A w Egipcie mogliśmy krabów spróbować. Ale nie wiem czy krab ma tak smakować czy te tam były nieświerze jakieś. Bo strasznie śmierdziały. Jak zobaczyliśmy, że są na kolację to euforia i radość. wzięliśmy i niosąc je do stolika poczułam straszny smród-bleee. Nie mogłam otworzyć skorupki. J otworzył pierwszy, spróbował i powiedział, ze nie je. To ja nawet nie otwierałam smorda dalej. No ale może była to wina akurat tych krabów. Bo jak podawali tam kalamry-to tez masakra. Gumowate żujki, a one sa takie delikatne. Ale jak ktoś smaży je pół godziny to nie dziwne.



No ogólnie lubimy gotowac i eksperymetować w kuchni. I bardzi sie cieszę, że J smakuje to co ja ugotuję. Nie będzie mówił po ślubie, ze nie takie jak u mamy. Kiedyś powiedział, ze jak go mama przez miesiąc nie zobaczy to na pewno nie powie, ze zbiedniał;) Cała przyjemność w gotowaniu jak innym, szczególnie jak bliskim smakuje, a najbardziej zalezy by smakowało ukochanemu;)



I tym kulinarnym akcentem kończę na dziś zycząc smacznego obiadu;)


Wszystkiego dobrego i pozdr


G

poniedziałek, 3 października 2011

Po weekendowo




Na początku-czy ktoś może mi poradzić? Cały czas mam jakieś problemy z tym blogerem. Ostatnio nie mogę zamieszczać komentarzy-tak więc nic u Was nie komentuje. No do d... Wpisuję komentarz, a jak klikam żeby go zamieścić to po sekundzie znika. Jakaś czarna dziura.



No a co do weekendu to w piątek byliśmy oglądać jak samolot ląduje i startuje (akurat, ten którym my lecieliśmy). Generalnie myślałam, ze większe zrobi to na mnie wrazenie. A w sobote byliśmy na koncercie Dżemu. Super, bo to nasz ulubiony zespół. I tyle wspomnień się z nim wiąze....No było zajebiście. J dostał bilety z pracy-co jakiś czas, do tej pory na 8 marca jego zakład funduje pracownikom takie koncerty-byliśmu juz na Budce Suflera i Perfekcie. Ponieważ są to występy sponosrowane prze różne zakłady, nie koncerty takie typowo dla fanów tak więc publiczność też różna. Nie mówiąc już o starszych paniach i małych dzieciach na Dżemie zobaczyć można było panienki na różowo poubierane, a J się bardzo śmiał jak chodziły hostessy i próbowały sprzedawać różne gadżety typu królicze uszy, świecące opaski itp badziewia. Ale prawdziwi fani Dżemu tez byli. I co najważniejsze w różnym wieku. Oczywiście głównie młodziez-co pozwoliło mi poczuć się staro. Ale był też np ojciec z córka i oboje spiewali teksty i skakali. Ale i byli tak zwani przez mnie "chłopcy surferowcy", z włosami dłużymi trochę niz Beatelsi, zaczesanymi do przodu od samego czubka głowy, grzywka zaczyna im sie z tyłu. Jakoś totalnie mi sie kojarzy to z surferami z San Francisko z lat 50tych. No więc taki chłopiec z jednej strony skacze, śpiewa i przezywa koncert, a z drugiej co 5 sekund poprawia sobie te mistenie ułożoną fryzurkę. Troszkę mnie to śmieszyło-chłopcy tak wypicowani. Choć oczywiście wszystko ma dawać efekt niedbałości. No ale koncert super. Wypiszczałam, wykrzyczałam się za wszystkie czasy. Myślałam,że w niedzielę starcę głos, ale jest ok. Oprócz tego, że "paniusia" poszła na kocert w butach na obcasach no i w nich skakała. Potem tak mnie nogi bolały, że J kawałek niósł mnie do domu "na barana". Prawa stopa spuchła mi jak bania. Masakra. Wczoraj aż musiałam w balerinach chodzić, bo w inne by mi się stopa nie zmieściła. Niestety smarowanie żelem srednio jej coś dało. Co prawda dziś do pracy doszłam w szpilkach, ale dobrze, że na wszelki wypadek wzięłam sobie baleriny. Mam nadzieję, że to mi przejdzie,choć chyba średnio się na to zanosi, bo nie bardzo ta gula maleje. Ale chciałam to mam. Co do koncertu to staro sięp oczułam, bo tyle dzieciaków, a ja przeciez czuję się młodo, jak dwudziestolatka, tylko, że dla tych dzieci to dwudziestolatka już jest stara. Ach-co do były za czasy licealne, gdy się hulało po różnych tego typu imprezach i wszystko miało taki inny smak. Ale nie wróciłabym do tamtych czasów tak narawdę. No tylko, że "za moich czasów" na koncertach zawsze, ale to zawsze był młyn, było pogo. A w sobotę-no nawet próbowali, ale po chwili przeradzało się to tylko w skakanie. Oj jakbym miała inne buty to bym im pokazała co to pogo. Ogólnie koncert super fajny. Przed koncertem pozwoliliśmy sobie na piwko, potem na następne i w efekcie tego wczoraj tak mnie głowa bolała, że nie mogłam myśleć. Dlatego niedziela spokojna, pojechaliśmy tylko do dwóch sklepów, bo J poszukuje butów na zimę i wróciliśmy do domku, gdzie zmęczenie szybko nas zmorzyło.



A dziś, po miesiacu wakacyjnej przerwy idę na siłownię. Czuję, że brakowało mi tego. W tym tygodniu, po przerwie, żeby rozruszać wszystkie mięśnie trening obwodowy. Jutro pewnie nie będę się mogła ruszyć.



Ponieważ nie mogłam odpowiedzieć na komentarza w komentarzach to:



Zapisane myśli: Mojej mamie też na początku się nie za bardzo podobała, zwłaszcza, że wcześniej mnie widziała w bardziej "tradycyjnych" i była zauroczona, wzruszona i zachwycona. Dlatego też miałam tyle wątpliwości, że wielu osobom może się nie podobać, czy szokować (zwłaszcza chodzi mi o Teściów i siostrę J, bo zdanie innych to już trudno). Ale czuję, że po przymierzeniu tej sukienki nie mogłabym mieć innej, bardziej „tradycyjnej”.



Mademoiselle: Dzięki.



Żono Męża: No właśnie nie była droższa od innych sukien. Fajnie tez, ze w tym sklepie są rózne zniżki np. za zapłatę całości kwoty od razu. Szkoda, że nie było mojego rozmiaru i koloru sukni na manekinie, bo to tez wtedy jest wiele taniej. Np. ta Livia byłaby dla mnie tylko do dopasowania więc zrobiła się o wiele tańsza, no ale jejnie wybrałam.



Kwiatuszku: No do mojej figury idealnie pasuje, bo nie wyszczupla mnie, a też nie jest jakaś wielkalaśna i rozłożysta, ze mnie nie "przytłacza", bo ja jestem drobnej budowy. I pasuje do mojego charakteru.

Pozdrowienia i miłego tygodnia.
Byle do weekendu;)